Gazeta Finansowa – Gry gazowe wersja polska

Polska mogłaby być ważnym ogniwem w europejskim systemie energetycznym. Z winy polityków, którzy nie potrafili wykorzystać położenia naszego kraju na naturalnym szlaku tranzytowym dostaw surowców, nie jest. Do tego rozpoczynająca się właśnie budowa podmorskiego gazociągu Nord Stream sprawi, że zostanie z niego w dużym stopniu wyłączona. Na dnie Bałtyku powstanie zaś obiekt o znaczeniu strategicznym, tak dla Rosji, jak i Niemiec. 

Piotr Sieńko Gazeta Finansowa  01.04.2010 r. nr. 13 str. 4-5

Dla rosyjskiego Gazpromu gazociąg Nord Stream to plan B na liście inwestycji mających zapewnić Rosji dywersyfikację dróg eksportu gazu ziemnego do Europy Zachodniej. Plan A od wczesnych lat 90. stanowił, biegnący m.in. przez Polskę, Gazociąg Jamalski, którego jedną z nitek wybudowano ponad 10 lat temu (ukończono ją we wrześniu 1999 r.). W myśl podpisanych w 1993 i 1995 r. międzynarodowych umów z czasem do pierwszej nitki gazociągu Jamał miała dołączyć biegnąca równolegle druga. W sumie ich przepustowość wynosiłaby ok. 65 mld m3/rok (więcej niż w planowanym NS), w tym ok. 30 mld m3/rok przypadałoby na Jamał II, a z tego 7 mld m3 rocznie otrzymywałaby Polska. Do budowy Jamał II, która najpierw miała się zakończyć w 2001 r., a potem w 2010 r. nigdy jednak nie doszło.

Pierwsze plany gazoportu
Pierwszym sygnałem dla strony rosyjskiej, że druga faza inwestycji jamalskiej może nie zostać zrealizowana, były decyzje podejmowane przez rząd Jerzego Buzka. Tuż po jego zaprzysiężeniu rozgorzała burzliwa dyskusja nad tym, jak zdywersyfikować dostawy gazu ziemnego do Polski, by uniezależnić się od Rosji. Pojawiły się pierwsze plany budowy Gazoportu, dzięki któremu skroplony gaz można by sprowadzać gazowcami i którym jednocześnie można by gaz ziemny (np. ten tłoczony rurociągiem jamalskim z Rosji) eksportować na Zachód.
To rozwiązanie przy podpisaniu odpowiednich umów ze stroną rosyjską zapewniałoby Polsce umocnienie pozycji w systemie gazowym Europy i zyski z tranzytu oraz obsługi terminalu LNG. W ogólnym bilansie rosyjski gaz stałby się więc najtańszym z dostępnych na rynku polskim surowców, a w chwilach kryzysu alternatywą dla niego byłby droższy gaz skroplony, sprowadzony do Gazoportu drogą morską.
Pomysłem dwojakiego wykorzystania terminalu LNG zainteresowana była również Rosja, od lat szukająca dodatkowych dróg eksportu swojego surowca. Tak więc idea budowy Gazoportu (z równoległym dokończeniem gazociągu jamalskiego) była o tyle trafiona, że za jednym zamachem Polska wiązałaby gospodarczą współpracą tak Rosję, jak i zainteresowane pozyskaniem coraz to większej ilości gazu Niemcy (a w perspektywie także i inne kraje UE). Nie byłoby też mowy o budowie podmorskiego połączenia typu Nord Stream, a przynajmniej realizację tego projektu udałoby się odroczyć w czasie nawet na kilka dekad.

Polski Nord Stream z Norwegi
Problem dostaw gazu jednym pociągnięciem pióra rozwiązał Janusz Steinhoff, minister gospodarki i jednocześnie wicepremier w rządzie Jerzego Buzka, wydając w październiku 2000 r. rozporządzenie w sprawie minimalnego poziomu dywersyfikacji dostaw gazu z zagranicy. W myśl tego aktu do 2020 r. maksymalny udział gazu importowanego z jednego kraju (czytaj z Rosji) miał stopniowo spadać do poziomu 49 proc. po dwóch dekadach. Wraz z jego podpisaniem stało się jasne, że Polska nie jest zainteresowana kupowaniem gazu z drugiej nitki Jamału i w projekt ten raczej nie wejdzie. Rozporządzenie Steinhoffa otwierało też drogę Polsce do budowy alternatywnego połączenia gazowego – na czym bardzo zależało ówczesnemu rządowi – z Norwegią (lansowanej wtedy formy dywersyfikacji dostaw gazu, znacznie droższej niż chociażby Gazoport, którego koszt budowy dziś wynosi 600 mln euro). Wart miliardy dolarów podmorski rurociąg miał w myśl rządowych planów połączyć Norwegię z Polską i zapewnić nam dostawy tamtejszego również o wiele droższego gazu.
– Idea budowy gazociągu norweskiego to polska strategia ucieczki do przodu w nierealne projekty, zastosowana w 2000 r. przez ówczesny rząd – komentuje Marek Kossakowski, w czasach rządu Leszka Millera prezes PGNiG (lata 2003-2005). – Gazociąg ten miał liczyć ok. 1000 km, a przesyłać 8 mld m3 rocznie, z czego 3 mld m3 miało być ulokowane przez stronę norweską na rynku szwedzkim. Właśnie ta niewielka ilość w połączeniu z wysokimi kosztami budowy tego gazociągu sprawiała, że od samego początku inwestycja w ten gazociąg była nierentowna. Norwegowie od początku mówili też o tym i zastrzegli w kontrakcie, że dają sobie 3 lata na potwierdzenie, czy podejmą się jego realizacji i budowy gazociągu. W 2004 r. podczas wizyty w Polsce wiceprezes Statoil S.A. przekazał nam informację, że strona norweska nie widzi możliwości realizacji tego kontraktu m.in. z powodu braku możliwości ulokowania 3 mld m³ gazu na rynku szwedzkim.
– Gazociąg norweski to zwykła hucpa – twierdzi dziś Leszek Miller. – Chodziło bowiem tylko o to, by dzięki tej idei, skądinąd nierentownej od samego początku, rząd Jerzego Buzka mógł polepszyć swoje notowania. Gdyby to rozwiązanie było realne, rządy prawicowe po zakończeniu mojej kadencji powinny były wrócić do tego pomysłu. A nie zrobiły tego. Janusz Steinhoff twierdzi do dziś, że Gazociąg Norweski był dobrym rozwiązaniem. – Nasi następcy niestety nie byli zainteresowani kontynuowaniem tego projektu – przyznaje były wicepremier.

Jamał II oddala się
Nie mniej jednak rozporządzeniem z 2000 r. rząd Jerzego Buzka dał Rosji wyraźnie do zrozumienia, że ma zamiar szukać innych dostawców gazu i budową Jamał II nie jest raczej zainteresowany. – Moje rozporządzenie nakładało na importerów obowiązek korzystania z różnych kierunków dostaw gazu i nie wykluczało budowy Jamału II – broni się dziś Janusz Steinhoff. – To rząd Leszka Millera nieudolnie renegocjował kontrakt jamajski i zdecydował się na miękkie zapisy dotyczące decyzji o budowie tego rurociągu dopiero po analizach ekonomicznych w 2004 r., oddając w ten sposób decyzję w ręce Rosjan. – Jamał II był możliwy do zrealizowania, ale do jego funkcjonowania niezbędne były kontrakty na dostawy gazu – odpiera zarzuty Marek Kossowski. – Takich kontraktów nie było, więc i budowa rurociągu była w owym czasie bezcelowa.– Błędem było usunięcie budowy drugiej nitki gazociągu jamalskiego z listy twardych zobowiązań strony rosyjskiej podczas renegocjacji polsko-rosyjskiego porozumienia międzyrządowego o dostawach gazu w 2003 r. – przyznaje Ernest Wyciszkiewicz, ekspert Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych. – Taki wniosek został zawarty w raporcie NIK z 2004 r.
Rok później Rosjanie, zniecierpliwieni brakiem jednoznacznego stanowiska Polski i równie trudnymi stosunkami z innymi krajami tranzytowymi np. Białorusią, podpisali z Niemcami umowę o budowie podmorskiego gazociągu Nord Stream. Nagle okazało się, że gdy w Polsce toczyły się polityczne spory o źródła pozyskiwania gazu ziemnego, kanclerz Niemiec Gerhard Schröder wykorzystując okazję, porozumiał się z Rosją w kwestii wspólnej inwestycji. Polskę, Białoruś, a nawet kraje nadbałtyckie swego czasu brane pod uwagę przy okazji innych inwestycji gazowych (rurociąg Amber), niemiecko-rosyjską umową o budowie NS ominięto.
Kiedy w 2005 r. władzę znów przejął rząd prawicy, główny koalicjant Prawo i Sprawiedliwość z automatu odrzuciło możliwość kontynuowania budowy drugiej nitki jamalskiego gazociągu. Nie próbowano namówić Rosjan do odstąpienia od projektu NS, o alternatywnej propozycji współpracy nie wspominając. – Rząd PiS nie był w ogóle zainteresowany budową Jamału II – mówi Janusz Steinhoff. – Wyrażano to publicznie.
15 grudnia 2006 r. Zarząd Polskiego Górnictwa Naftowego i Gazownictwa ogłosił tylko, że do 2011 r. w Polsce powstanie Gazoport, który będzie zlokalizowany w Świnoujściu. Gdy w 2007 r. politycy Białorusi zaproponowali, by Rosja wróciła do projektu jamajskiego, rząd PiS poszedł jeszcze dalej. Ówczesny minister gospodarki Piotr Woźniak w wydanym w marcu tego roku dokumencie „Polityka dla przemysłu gazu ziemnego” o kontynuowaniu budowy gazociągu nawet nie wspomniał. Priorytetem tamtego okresu stała się kwestia budowy Gazoportu. – Nie ma żadnych podstaw, by wracać do projektu Jamał-Europa II. Wszystkie problemy z dostawami gazu do Europy może rozwiązać Gazociąg Północny – oświadczył w reakcji na dokument polskiego rządu rosyjski minister przemysłu i energetyki Wiktor Christienko.

Co rząd to nowy projekt
Choć Rosjanie w ostatnich latach kilkakrotnie sugerowali, że chcieliby wrócić do realizacji planów budowy gazociągu jamalskiego, kolejne polskie rządy niemal na siłę forsowały własne projekty, często wręcz sprzeczne ze sobą. Prawica promowała pomysł budowy tzw. Baltic Pipe, mającego połączyć polski system przesyłowy poprzez duński z europejskim gazociągiem Skanled, transportującym gaz norweski (Porozumienie w tej sprawie podpisano w 2007 r., ostatnio projekt znów wrócił do łask). Waldemar Pawlak podpisał z rządami państw nadbałtyckich deklarację o budowie rurociągu Amber (2008 r.). Miał on biec wzdłuż południowych wybrzeży Morza Bałtyckiego z Rosji do Niemiec, tyle że ani Rosja, ani Niemcy nie były nim zainteresowane. – Moskwa nie uważa proponowanego przez Polskę gazociągu Amber za poważną alternatywę wobec Gazociągu Północnego – uciął 2 lata temu dywagacje na temat powstania tego połączenia doradca prezydenta Rosji ds. polityki zagranicznej Siergiej Prichodźko. – Z ekonomicznego punktu widzenia projekt ten jest trudniejszy i droższy niż Gazociąg Północny. Ponadto zwiększa liczbę krajów tranzytowych. Nie jest to dla nas korzystne i możliwe do przyjęcia.
W tym czasie Rosja i Niemcy konsekwentnie zmierzały do rozpoczęcia budowy Nord Stream i do realizacji inwestycji wciągnęły Francję. Zdobyły wszystkie pozwolenia. Zakontraktowano dostawy gazu, który popłynie rurociągiem. Przygotowano się do pierwszych prac na dnie Bałtyku. Budowa właśnie rusza.
– Przez ok. 10 lat czekaliśmy na to, aż polskie władze zdecydują się kontynuować projekt jamalski – mówi jeden z rosyjskich dyplomatów pracujących w Warszawie. – W tym czasie nie zrobiono nic, by doszedł on do skutku. Wprost przeciwnie, robiono wszystko, by Jamał II nie powstał. Polska nie może więc się dziwić, że wybraliśmy droższą opcję budowy Nord Stream i ominęliśmy wasz kraj morzem. Niemcy są dla nas bardziej stabilnym partnerem i w tej sytuacji polskie władze mogą mieć pretensje wyłącznie do siebie.

Gazociąg bałtycki im. J. Steinhoffa
Kiedy jesienią ubiegłego roku w amerykańskiej prasie pojawiły się publikacje mówiące o zagrożeniach, jakie NS niesie dla europejskiego systemu dostaw gazu i Unii Europejskiej jako podmiotu międzynarodowego, Radosław Sikorski, szef MSZ rządu Donalda Tuska, nazwał inwestycję paktem Ribbentrop – Mołotow, a były szef UOP za czasów rządu lewicy Zbigniew Siemiątkowski cytowany przez „New York Times” lakonicznie stwierdził: wczoraj czołgi, dziś paliwa.
Gdy pod koniec 2009 r. urząd żeglugi morskiej w Hamburgu wydał pozwolenie na umieszczenie gazociągu w tzw. wyłącznej strefie ekonomicznej Niemiec, polscy parlamentarzyści, głównie posłowie PiS, wszczęli alarm. – To oznacza uruchomienie budowy. Z punktu widzenia Polski to jest klęska polityki energetycznej. Dyplomacja polska nie była w stanie przeciwdziałać tej inwestycji – grzmiała w mediach w styczniu tego roku szefowa klubu PiS Grażyna Gęsicka.
– NS to rozwiązanie sprzeczne z interesami Unii Europejskiej, szczególnie zaś Polski i krajów nadbałtyckich – przyznaje dziś Janusz Steinhoff. – Błędem było niezabieganie o budowę drugiej nitki gazociągu jamalskiego. Polska, ze względu na swoje położenie, powinna być otwarta na wszystkie projekty tranzytowe, bo to podnosi jej bezpieczeństwo.
– Polskim problemem jest brak długofalowej, spójnej strategii w zakresie bezpieczeństwa energetycznego – podsumowuje Ernest Wyciszkiewicz z PISM. – Każdy nowy rząd zaczyna ją pisać od początku, najczęściej negując osiągnięcia poprzedników. Z tego powodu popełniliśmy w przeszłości wiele błędów. Nord Stream pokazuje również, że w sprawie bezpieczeństwa dostaw Unia nie jest na razie zdolna do wspólnego działania, co jest wynikiem nie tyle zlej woli, co istniejących uwarunkowań prawno-instytucjonalnych. Po prostu państwa zagwarantowały sobie w traktacie wyłączne kompetencje w kształtowaniu swojej polityki dostaw.
– Zaprzepaściliśmy jedną z naszych przewag konkurencyjnych w Europie – położenia tranzytowego wschód-zachód – dodaje Andrzej Szczęśniak, ekspert rynku paliw i gazu. – Powodem tego jest narastająca niechęć postsolidarnościowych elit politycznych do Rosji i używanie tych społecznych emocji do budowania politycznego poparcia przez kreowanie wroga zewnętrznego. Jeszcze w 1993 r. możliwe było podpisanie kontraktu jamalskiego i wybudowanie rurociągu, jednak już w 2001 r. zablokowaliśmy możliwość budowy drugiej nitki. I to wszystko dla wirtualnych pomysłów norweskiego gazu czy egzotycznych sojuszy. Dlatego dla upamiętnienia tego naszego wiekopomnego czynu, proponuję nazwać rurociąg NS imieniem polskiego polityka, który najbardziej się przyczynił do tego „sukcesu”. Niech na polskich mapach nazywa się: „gazociąg bałtycki im. Janusza Steinhoffa”.
Ukończenie pierwszej nitki rurociągu Nord Stream zaplanowano na koniec 2011 r. Druga powstanie w 2012 r. Koszt budowy gazociągu to 7,4 mld euro. Dla porównania na budowę Jamał II potrzeba by ok. 1,5 mld dol. Polski terminal LNG w Świnoujściu będzie kosztował 600 mln euro i władze nadal planują, że będzie on wykorzystany tylko do importu gazu. O jego równoczesnym eksporcie nikt nie wspomina.

Stanowisko Ministerstwa Gospodarki i KPRM:

Gazociąg Nord Stream jest inicjatywą prywatną, w którą są zaangażowane rosyjski Gazprom oraz europejskie koncerny BASF, EON i Gasunie. Ministerstwo Gospodarki i KPRM nie mogą być stroną w rozmowach z europejskimi koncernami. Dla Federacji Rosyjskiej i Niemiec ten projekt jest korzystny ponieważ zapewni dywersyfikację dróg dostaw z państwa o największych zasobach do państwa – największego konsumenta gazu ziemnego w Europie.
Biorąc pod uwagę położenie geograficzne Polski, stan techniczny gazociągu jamalskiego i infrastruktury niezbędnej do realizacji przesyłu gazu, koszty przesyłu, ukształtowanie terenu naszego kraju oraz kilkunastoletnie doświadczenia w zakresie przesyłu gazu ziemnego, należy dążyć do utrzymania roli naszego kraju jako państwa tranzytowego. Dlatego też w ostatnich negocjacjach z Federacją Rosyjską strona polska zabiegała o wydłużenie realizacji przesyłu gazu przez nas kraj. Uzgodnione zapisy w porozumieniu międzyrządowym dają gwarancję funkcjonowania gazociągu jamalskiego do 2045 r. W przyszłości także będą podejmowane starania zmierzające do zwiększenia tranzytu gazu ziemnego przez terytorium Polski.

KOMENTARZ: Bałtyk będzie prywatnym, rosyjskim morzem

Andrzej Maciejewski, Instytut Sobieskiego

Rosja była bardzo zainteresowana budową Jamału II, który pozwoliłby na wykorzystanie położenia naszego kraju w przesyle gazu. Jednak kolejne rządy, negując decyzje i dokonania swych poprzedników, nie patrząc przy tym na to, że takie procesy gospodarcze trwają latami, najczęściej dłużej niż jedna kadencja, doprowadziły do tego, że przez Rosjan traktowani jesteśmy jako niewiarygodny partner.
Co więcej, Rosji udało się doprowadzić do sytuacji, w której o budowie NS rozmawiała indywidualnie z poszczególnymi krajami leżącymi w basenie Morza Bałtyckiego, a nie z Unią Europejską jako jednym podmiotem międzynarodowym. Jej rzecznikiem stały się zaś Niemcy, których były kanclerz Gerhard Schröder jest dziś nikim innym jak rosyjskim lobbystą w Unii Europejskiej.
W efekcie tego Rosja zachwiała spójnością wspólnoty i tworzy właśnie obiekt strategiczny, którego strażnikiem będzie rosyjska flota bałtycka. A wiadomo nie
od dziś, że razem z rurociągiem gazowym poprowadzone zostaną do Niemiec połączenia światłowodowe, co podniesie dodatkowo rangę projektu i sprawi, że Rosja będzie strzegła tego połączenia wszelkimi dostępnymi siłami. Bałtyk stanie się więc morzem prywatnym z dominacją rosyjskiej marynarki wojennej, a my nie będziemy na to mieli żadnego wpływu.
Oczywiście cały czas nie wiadomo, czy Rosja będzie miała wystarczająco dużo gazu, który mógłby być transportowany rurociągiem północnym i czy na tą bardzo kosztowną, wręcz nieekonomiczną inwestycję, wystarczy jej i jej partnerom środków. Po cichu liczę na to, że Rosjanie odstąpią od budowy NS i wrócą do projektów Jamał II lub Amber, który planowano poprowadzić wzdłuż wybrzeża Morza Bałtyckiego do Europy Zachodniej.

Trzy pytania do prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego

Jakie działania na szczeblu międzynarodowym podjęły rządy PiS w latach 2005-2007, aby odwieść Rosję i Niemcy od planów budowy gazociągu Nord Stream?

To źle zadane pytanie. Celem strategicznym Polski nie powinno być koncentrowanie się na przedsięwzięciach innych państw. Zablokowanie budowy rurociągu północnego nie rozwiązałoby problemów energetycznych Polski. Celem Polski, który konsekwentnie realizował mój rząd, jest uwolnienie się od zależności surowcowej od jednego dostawcy. Trzeba sobie uświadomić, że jesteśmy uzależnieni od jednego dostawcy w stopniu skrajnie niebezpiecznym i niespotykanym w krajach „starej” Unii Europejskiej. Mój rząd działał na wielu polach i przeprowadził kilka ważnych inicjatyw, które zbliżały nas do niezależności. Po pierwsze, mój rząd podjął decyzję i rozpoczął budowę terminalu LNG w Świnoujściu. Drugim bardzo ważnym przedsięwzięciem było rozpoczęcie projektu Baltic Pipe, czyli podłączenia Polski do duńskiego systemu przesyłu gazu. Dla realizacji tego projektu w 2007 r. PGNiG wykupiło udziały w Norweskim Szelfie Kontynentalnym. Jak widać, to konkretne dokonania. Niestety obecny rząd nie kontynuuje tej strategii, czego dowodem chociażby nowa umowa gazowa z Rosją.

Czy w latach 2005-2007 rząd PiS-S-LPR zabiegał o realizację projektu Jamał II?

Mój rząd poważnie traktował sprawę dywersyfikacji dostaw surowców. Jamał II nie jest żadną alternatywą dla obecnych źródeł zaopatrzenia Polski, to jedynie kolejny projekt, którym płynąć będzie rosyjski gaz. Rozwiązaniem naszego problemu nie jest tworzenie kolejnych dróg dostaw z Rosji, ale realizacja projektów dywersyfikacyjnych: terminala LNG i projektu Baltic Pipe.

Jak powinno wyglądać właściwe wykorzystanie położenia geograficznego Polski do celów transportu surowców energetycznych takich jak gaz ziemny?

Położenie Polski w kontekście transportu surowców i polityki energetycznej to ogromny atut. Niestety, jest to kapitał, który konsekwentnie, przez 20 lat, był marnotrawiony. Polska powinna korzystać ze swego położenia i dążyć do tego, by stać się niezbędnym graczem na rynku energetycznym. Dopiero za sprawą prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, który w 2007 r. był inicjatorem dwóch Szczytów Energetycznych w Krakowie i Wilnie, możliwa stała się faktyczna budowa korytarza do transportu ropy naftowej z rejonu Morza Kaspijskiego do Polski i Unii Europejskiej, czyli rurociągu Odessa-Brody-Płock-Gdańsk. Dzięki zaangażowaniu Lecha Kaczyńskiego do projektu przyłączyły się Gruzja, Litwa i Azerbejdżan. Jest to jedyny od 20 lat przypadek, kiedy Polska stała się inicjatorem dużego przedsięwzięcia energetycznego. Niestety rząd PO zwleka z decyzjami w sprawie kontynuowania wypracowanego sukcesu, co w rzeczywistości stanowi zagrożenie bezpieczeństwa Polski. Również inne projekty zostały wstrzymane. Przykładem może być wstrzymanie budowy strategicznych magazynów na ropę naftową niedaleko Gdańska. Budowa magazynów oraz rozbudowa bazy logistycznej naftoportu sprawiłyby, że Polska mogłaby stać się faktycznym centrum handlu ropy naftowej w rejonie Morza Bałtyckiego.­­