Polska – The Times – Świat według Dziada. Polski Al Capone nie żyje.

Miłośnik gołębi, domniemany boss „gangu wołomińskiego”. Henryk Niewiadomski, ps. Dziad zmarł wczoraj w radomskim więzieniu. Najsłynniejszy polski gangster, któremu przez lata ciężko było udowodnić popełnione przestępstwa. W przyszłym roku wyszedłby na wolność. Nie doczekał. Barwną historię jego życia opisuje Piotr Sieńko.

30.10.2007 r.

Jaki ma pan zawód? – zapytał Henryka Niewiadomskiego podczas jednej z rozpraw białostocki sędzia. – Medialny gangster – odpowiedział Dziad. Przez całe swoje życie Niewiadomski twierdził, że z przestępczym półświatkiem nie ma niczego wspólnego, a pseudonim, którym opatrzyły go media, należał do jego brata Wiesława (ps. Wariat), zwanego „królem polskiej amfetaminy”, znanego gangstera, zas- trzelonego przez pruszkowską konkurencję 6 lutego 1998 r. na parkingu obok delikatesów przy ul. Płowieckiej w Warszawie.

– Nie jestem szefem mafii – zarzekał się Dziad w 1994 r. w redakcji „Życia Warszawy”, gdzie przyjechał z nieżyjącym już wspólnikiem i przyjacielem Czesławem K. ps. Ceber. Protestował przeciwko określaniu go jako szefa mafii wołomińskiej. – Ja jedynie chronię moich sąsiadów z Ząbek przed pruszkowiakami, którzy ściągają haracze – zapewniał.

Na Dziada przez lata polowali policjanci wielu komend. Uznawany za jednego z najgroźniejszych polskich gangsterów niczym Al Capone unikał kary za popełnione grzeszki. Według policyjnych ustaleń Dziad – oficjalnie właściciel kantoru i lombardu w podwarszawskich Ząbkach, miał już na początku lat 90. zajmować się m.in. przemytem i nielegalną sprzedażą spirytusu.

Po raz pierwszy został zatrzymany w 1992 r., kiedy wpadł „na gorącym uczynku” podczas przemytu spirytusu, ale sprawa nie znalazła swego finału w sądzie. Po raz kolejny Henryk N. wpadł w lutym 1997 r. 20 października tego samego roku warszawski sąd uznał go winnym czynnej napaści na policjanta i skazał na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Zaledwie 9 dni później został ponownie skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć lat za nieumyślne spowodowanie śmier-ci dwóch robotników na nielegalnej budowie obok swojego domu w Ząbkach. Więziennej celi wciąż jednak udawało mu się uniknąć. Ta pobłażliwość wymiaru sprawiedliwości pozwalała mu nadal prowadzić nielegalne interesy.

Dziadowi przypisywano, że podporządkował sobie cały świat przestępczy prawobrzeżnej Warszawy. Stworzył też sieć kantorów, które w gruncie rzeczy były pralniami brudnych pieniędzy. Ludzie Dziada i jego brata Wiesława N. ps. Wariat prowadzili w latach 90. jedną z najbardziej krwawych wojen gangsterskich w stolicy z Pruszkowem. Ofiary padały po obydwu stronach.

Niewiadomski w strzelaninach udziału podobno nie brał. Nigdy nie postawiono mu takiego zarzutu. Podejrzewano, że miał z kilkoma bardzo ścisły związek, ale silnych dowodów nigdy nie udało się uzbierać, jedynie wątłe poszlaki.

– To legenda polskiego półświatka. Był rubaszny i pamiętliwy. Miał do mnie pretensje o wypowiedź z lat 90., kiedy twierdziłem, że w jego oficynie w Ząbkach widziałem uzbrojonych ludzi. Jeszcze 2 lata temu, gdy pojechałem z nim na widzenie do Radomia, chciał, żebym go za te słowa przeprosił. Nie przeprosiłem, roześmiał się, usiadł i rozmawialiśmy – wspomina Pytlakowski, dziennikarz „Polityki”, autor książki „Alfabet Mafii”.

Życie na wolności skończyło się dla Dziada wieczorem 25 maja 1999 r., kiedy to antyterroryści zatrzymali go w jego willi w Ząbkach. Dzień później białostocki sąd wydał postanowienie o aresztowaniu mężczyzny i trafił on do trzyosobowej celi w Areszcie Śledczym w Hajnówce. 59-letni Henryk Niewiadomski trafił za kratki za sprawą świadka koronnego Dariusza J., ps. Żaba.

Dopiero dzięki jego zeznaniom białostocka prokuratura mogła przedstawić bossowi poważne zarzuty: kierowania zorganizowaną grupą o charakterze zbrojnym; zlecenie zabójstwa Leszka D., ps. Wańka z zarządu Pruszkowa. Miało być ono zemstą za zastrzelenie jego brata Wiesława. Zlecenie otrzymał sam świadek koronny, który za to dostać miał 10 tys. dol. Egzekucji nie było, bo „Wańkę” zatrzymała policja.

Dziad odpowiadał też za zlecenie napadu rabunkowego na mieszkające koło Warszawy małżeństwo. Robotę wykonać miała grupa z Białegostoku. Te same zarzuty postawiono też bratowej Henryka Niewiadomskiego, wdowie po zastrzelonym Wariacie – Ewie. 48-letnia kobieta była też oskarżona o handel narkotykami i fałszywymi pieniędzmi.

Podczas procesu w Białymstoku Dziad konsekwentnie, od pierwszej do ostatniej rozprawy, domagał się aresztowania prokuratorów prowadzących jego sprawę. Mówił o nich pogardliwie, obrażał, kierował pod ich adresem coraz to nowe skargi do sądu. Kosztowało go to kolejny wyrok za obrazę śledczych.

– Jedyna rzecz, o którą mogę prosić, to o postawienie przed sądem prokuratora – prosił skład sędziowski, kończąc swój proces.

Na każdej rozprawie w Białymstoku Dziad składał po siedem, osiem oświadczeń i cały czas udowadniał, że nie jest Dziadem, tylko biznesmenem.

– Jak się nie ma pracy, to każdy jest dziadem – tłumaczył. – Ja nie obrażam się na takie przezwisko.

Swój majątek wycenił jednak na 12 do 16 mln zł.

– Mówią tutaj o jakichś pobiciach i rozbojach, a ja tych bredni nie mogę słuchać. Wolałbym poczytać gazetę, a jeszcze lepiej niech sąd da mi przepustkę na miasto – oświadczył w czasie jednej z kolejnych rozpraw. – Chciałbym zwiedzić Białystok, a nie dusić się w tym smrodzie. Składam wniosek o przepustkę.

– To człowiek konkretny i wnikliwy. Nie żartuję – mówił pełnomocnik Niewiadomskiego, białostocki mec. Leszek Kudrycki w jednym z wywiadów. – Czasami mam wrażenie, że on nie potrzebuje adwokata, bo sam by sobie poradził.

Lubił też zaskakiwać. – Tak, mordowałem – oświadczył nagle w czasie jednej z rozpraw. – Ale tylko gołębie. – Ukręcałem im łby, gdyż były chore.

Werdykty sądów były jednak bezwzględne: orzeczono prawomocnie kary 8 i 2 lat więzienia za podżeganie do zabójstwa i znieważenie prokuratorów, którego dokonał w trakcie swego procesu, a także obrót narkotykami.

Dziad nie lubił reporterów, których spotykał w sądzie. Opędzał się przed błyskającymi fleszami i wykrzykiwał w ich stronę „wy paparuchy, idźcie do Millera!”. Twarzy jednak nigdy nie zasłaniał. Będąc już w więzieniu, udzielił wywiadu, który ukazał się jako książka zatytułowana „Świat według Dziada”. Mówił tam m.in., że „największą miłością jego życia są gołębie”, które od lat hoduje. Jego historia posłużyła za scenariusz dla postaci Ptaśka w serialu „Odwróceni”.

Skąd wziął się wyjątkowy tupet u gangstera? Najpewniej z pochodzenia. Dziad urodził się na warszawskiej Pradze-Północ. Z rodzicami i trzema braćmi mieszkał i dorastał na Targówku. Kiedy miał 13 lat, zmarł mu ojciec. Ciężar wychowania spadł na matkę. Dla rodziny nastały ciężkie czasy biedowania. W latach 70. Dziad zajmował się sprzedażą złomu, rozwożeniem węgla i handlował (tak jak jego ojciec) na Różycu, czyli bazarze Różyckiego przy ul. Targowej. Sprzedawał tam pyzy. Przez długi czas Henryk N. mieszkał na warszawskiej Pradze przy ul. Okrzei. Tam też dorastało jego dwóch synów Paweł i Robert.

Ten pierwszy zginął z rąk zamachowców latem tego roku. Zastrzelono go, gdy wjeżdżał na budowę osiedla, którego był developerem.

– Zginął praktycznie, gdy wycofał się już z przestępczego interesu i zajął zupełnie legalnym biznesem – mówi warszawski policjant. Wszystko wskazuje na to, że próbowano wymusić od niego haracz. Nie zgodził się, więc przypłacił to życiem.

Śmierć ukochanego syna załamała Henryka Niewiadomskiego. To był już drugi tak wielki szok, jaki spotkał go w życiu. W 1998 r. z rąk pruszkowskich gangsterów zginął na Pradze jego brat Wiesław, zwany Wariatem – jeden z większych polskich gangsterów, który produkował i handlował polską amfetaminę na skalę międzynarodową.

– Wariat był przestępcą z krwi i kości, to właściwie on skupił wokół siebie wszystkich gangsterów z prawobrzeżnej Warszawy – wspomina gen. Adam Rapacki, twórca Centralnego Biura Śledczego.

Wszystko wskazuje na to, że zabójstwo Pawła Niewiadomskiego tak mocno wpłynęło na zdrowie Dziada, że jego organizm nie był w stanie znieść doznanego szoku.

W latach dziewięćdziesiątych jeszcze na wolności Dziad miał dwa wylewy. Jednak gdy szef Wołomina trafił do aresztu, od początku odmawiał przyjmowania jakichkolwiek leków i nie zgadzał się na wizytę u lekarza. Poza tym, jak podkreślają jego opiekunowie, był wzorowym więźniem i nie sprawiał żadnych kłopotów. Jednak z braku opieki lekarskiej jego stan zdrowia zaczął się pogarszać.

Jako osadzony za zbrodnie miał prawo do jednego godzinnego widzenia raz na dwa tygodnie. – Odwiedzała go wyłącznie najbliższa rodzina – mówi Luiza Sałapa, rzeczniczka służby więziennej. – Widać było, że jest niezwykle zżyty z bliskimi – dodaje.

W lipcu Henryk Niewiadomski został przeniesiony z aresztu w Czarnym do Radomia. Oficjalnie z powodu przeładowania, nieoficjalnie jednak mówiło się o podejrzeniu, że korumpował strażników. Dzięki swojej legendzie i majątkowi bardzo szybko podporządkowywał sobie wszystkich więźniów. Był uważany za nieformalnego ich przywódcę. W celi w Radomiu siedział wraz z pięcioma innymi osadzonymi tak samo jak on skazanymi po raz pierwszy za poważne przestępstwo. – Skazany należał do osób skrytych, nie rozmawiał za nikim za dużo, był raczej samotnikiem. Wyglądał na przygnębionego – mówi Sałapa.

Jego stan jeszcze bardziej się pogorszył po tym, jak w sierpniu zginął jego ukochany najstarszy syn, zastrzelony najprawdopodobniej w porachunkach mafijnych.

Od tego momentu Dziad przestał właściwie się odzywać. Wysłał tylko do naczelnika więzienia prośbę o przepustkę na pogrzeb. Jednak odmówiono mu jej. Niewiadomski mógł pojawić się na uroczystości, ale tylko w asyście policyjnej. Na to z kolei nie chciał zgodzić się Dziad. Miał powiedzieć, że psów na cmentarz się nie wprowadza.

– Śmierć syna i niemożność uczestniczenia w ceremonii pogrzebowej dobiła go – mówią jego znajomi z półświatka. – Umarł ze złości i zgryzoty, że nie mógł go ochronić – dodają. Henryk Niewiadomski zmarł we wtorek około godz. 8.20. – Według relacji współwięźniów skazany wstał z pryczy, przeszedł kilka kroków i padł na podłogę. Mężczyźni natychmiast nacisnęli na guzik alarmowy. Po chwili znalazł się przy nim lekarz, jednak już nic nie był w stanie zrobić.

Stwierdzenie zgonu nastąpiło o 8.30. Według jeszcze nieoficjalnych wyników badań Dziad zmarł z powodu pęknięcia tętniaka w mózgu. Śledczy jednak nie wykluczają, że przyczyną zgonu mogło być również morderstwo lub samobójstwo. – U tak chorego człowieka jak Niewiadomski wylew można wywołać, podając środki na zwiększenie ciśnienia krwi – mówią policjanci z wydziału kryminalnego.

Współpraca Marcin Zieliński