Goniec Polski – I tylko węgiel brudzi tak samo…

Brytyjczycy byli przeciwni pracy polskich górników w miejscowych kopalniach. Bali się, że odbiorą im chleb.

Kopalniane szyby, do których przywykliśmy na Śląsku, wszechobecne hałdy węgla, kolejowe bocznice i rampy oraz górujące nad całością biurowce kadr i górnicze familoki tuż za płotem. Tak każdemu Polakowi jawi się obraz śląskiego, wydobywczego światka. Ale nie tu… W Anglii wszystko, co jest związane z górnictwem, wygląda inaczej. Tylko szyb jest taki jak wszędzie, sztygar, co mówi po polsku i węgiel, tak samo brudzi jak w kraju. To jedyne podobieństwa.

Daw Mill, czyli kopalnia na wsi

Niewielka kotlina między Coventry i Birmingham, dookoła bujne sady, pola w przededniu żniw i zielone łąki, z pasącymi się na każdym kroku krowami. W tym typowo rolniczym rejonie, tuż po sąsiedzku, leży Daw Mill największa kopalnia węgla kamiennego w brytyjskim koncernie węglowym UK Coal. To tu, 750 metrów pod ziemią, pracuje 26 polskich górników, głównie ze Śląska.

Codziennie o różnych porach dnia i nocy przemierzają kilkunastokilometrowe, szerokie i wysokie na 5 metrów podziemne wyrobiska – korytarze. Asystują pracującym na przodku angielskim górnikom. Drążą otwory w ścianach, przygotowują korytarze pod wydobycie.

– Jak w każdej kopalni wydobyciem na przodku zajmują się tylko obywatele państw, do których należy kopalnia – wyjaśnia Tomasz Gutkowski, szef polskich górników, w zawodzie od 25 lat, do niedawna „pod ziemią” w Niemczech i trochę w Turcji. – Tu także stricte wydobyciem zajmują się Anglicy. Takie są zwyczaje. Obcych do tego etapu pracy nikt nigdy nie dopuści.

W Domelu, bo tak w uproszczeniu nazywają swój zakład Polacy, pracuje 600 osób.

– To nawet nie wygląda na kopalnię. Proszę spojrzeć dookoła. W Polsce w jednej kopalni pracuje 4000 ludzi. Tu 600 i jest to największa liczba w całej Anglii – mówi Jan Tomaszewski, górnik ze Śląska.

Jedyne, co przypomina wszystkim, że to kopalnia, to wieża szybu górująca nad terenem zakładu.

Pierwsi od 46 roku

Godz. 7.30. Z klatki 750-metrowego szybu wychodzą „umorusani” węglem, zmęczeni górnicy. Kończą właśnie poranną zmianę na dole. Ubrani w krótkie spodenki, odblaskowe kamizelki i hełmy, z pustymi termosami w rękach idą do magazynu zdać sprzęt. Potem na szybkiego papierosa – pierwszego od 8 godzin, bo pod ziemią nie wolno palić, a następnie pod prysznic.

W tym czasie ich miejsce w klatce zajmuje kolejna zmiana. Górnicy zjeżdżają na dół. Tam w 5-metrowych wyrobiskach przesiadają się do kolejki i prawie godzinę jadą do miejsca, gdzie dziś będą pracować. Jest 8 rano. Temperatura pod ziemią wynosi ponad 20 stopni, stąd krótkie, niczym plażowe spodenki.

– W porównaniu z tym, co było jak pracowaliśmy w Czechach, to tu mamy raj na ziemi – mówi Janusz Majcher. – Jest całkiem przyjemnie. Przyjemne są też zarobki – żartuje. – W Czechach można było zarobić 3 tys. zł. Kiedyś jedna z gazet napisała, że 5 tys. Bzdura.

W Daw Mill stawki są wysokie, ale Polacy i tak zarabiają mniej od Anglików. O dniówce 400 funtów (takie mają miejscowi – przyp.red.), mogą tylko pomarzyć. Jednak 14 funtów za godzinę, w porównaniu z tym, co oferują polskie kopalnie, to i tak bardzo dużo.

Daw Mill to druga kopalnia angielska, do której trafili Polacy. Pierwszą była Thoresby na północ od Nottingham. Tam kilku Polaków pracowało na początku tego roku, na trzymiesięcznym kontrakcie.

– Przecieraliśmy szlaki – mówi Gutkowski. – Nigdy przedtem obywatele innych krajów nie pracowali w brytyjskich kopalniach. W 1946 roku spośród pozostałych w Wielkiej Brytanii po wojnie Polaków, część trafiła do wydobycia, ale to tak jakby już byli miejscowymi. Dziś już ich nie ma. Wtedy jednak bardzo chwalono ich kwalifikacje i pracowitość, tak jak teraz zresztą – zaznacza.

Anglikom brakuje pod ziemią rąk do pracy

Po fali wielkich górniczych strajków w latach 70. i 80. oraz po reformach Żelaznej Damy – Margaret Thatcher – większość brytyjskich kopalni zamknięto, wydobycie zaś drastycznie zmniejszono. Zlikwidowane zostały górnicze uczelnie i szkoły zawodowe. Z czasem zaś doświadczeni sztygarzy i przodkowi zaczęli przechodzić na emerytury. Pojawił się problem.

– Brakowało rąk do pracy – tłumaczy Tomasz Gutkowski. – Angielskim górnikom nie ma kto przekazać doświadczeń, pokazać jak wykonywać pewne prace, by efekt był lepszy, wydajność większa, a wydatki energetyczne pracujących pod ziemią mniejsze.

Gdy w Daw Mill pojawili się Polacy, ich brytyjscy koledzy wiercili średnio ok. 300-400 otworów w ścianach tygodniowo. Szybko okazało się, że górnicy ze Śląska robią do 100 odwiertów na zmianę.

– Wszystko, dlatego że Anglicy nieco inaczej trzymają wiertarki i drążą otwory inną techniką, zapierając się i mocując ze ścianą. My tego nie robimy. Uczono nas pracować inaczej i przez to robimy więcej – wyjaśnia jeden z polskich górników.

Polacy trafili na odcinki strategiczne – przygotowują korytarze i ściany pod wydobycie. Zabezpieczają teren na tzw. odcinkach najwyższego ryzyka, czyli tam, gdzie praca musi być wykonana na czas, by całe wydobycie mogło być kontynuowane. W przeciwnym wypadku, „taśma” węglowa stanie, a firma poniesie idące w miliony funtów straty. Tydzień przestoju, to bowiem ubytki rzędu ponad dwóch milionów funtów.

Strach przed Polakami

Gdy kilka miesięcy temu firma BBB, organizująca kontrakty dla polskich górników na Wyspach, próbowała zorganizować pracę dla grupy sztygarów w innej dużej kopalni Wielkiej Brytanii, Coal w Kellingley w Yorkshire, miejscowe związki zawodowe zaczęły protestować.

– Polacy odbiorą pracę Anglikom. Angielscy górnicy pójdą na bruk – oponowali związkowcy, widząc jak dobrze radzą sobie na Wyspach Polacy wykonujący inne zawody i podejrzewając, że z górnikami będzie podobnie.

Zamiast do Yorkshire, polscy górnicy przyjechali do Coventry i choć początkowo zostali chłodno przyjęci przez wszechobecne w Wielkiej Brytanii związki, dziś są ich oczkiem w głowie.

– Nie boimy się o to, że Polacy odbiorą pracę Anglikom. Wiemy, że są nam potrzebni i potrafią świetnie pracować. Nasze największe obawy, gdy przyjechali po raz pierwszy, dotyczyły tego, czy przełamią barierę językową. Były jednak bezzasadne – mówi Robert H. Blenkinsopp, członek władz krajowych Demokratycznego Związku Górników (UDM) z kopalni Daw Mill.

– Początkowo traktowali nas jak jakieś egzotyczne zjawisko przyrodnicze – żartuje Tomasz Gutkowski. – Teraz jednak nie zwracają już na nas w ogóle uwagi, a to bardzo pozytywny przejaw. Oznacza, że zaakceptowali nas i nie są nam niechętni. Wprost przeciwnie, gdy dowiedzieli się, że część naszych chłopców jest tutaj bez rodzin, zaczęli zapraszać ich do domów, pubów, spotykać się z nimi po pracy. To bardzo miłe, zwłaszcza dla kogoś, kto jest z dala od bliskich.

Dziś po tych kilku miesiącach, BBB stara się o nowe kontrakty dla Polaków. Ci, którzy już są na Wyspach, chcieliby tu zostać i ściągnąć kolejnych kolegów z Polski.

Bezpieczniej niż w Czechach

Daw Mill tak jak większość brytyjskich kopalni jest bezpiecznym miejscem pracy.

– W porównaniu z tym, co mieliśmy w Czechach, gdzie non stop dochodziło do zawałów, istniało zagrożenie tąpnięciami i było bardzo niebezpiecznie, tu mamy wakacje – tłumaczy Jacek Ziaja.

– Rzeczywiście jest tu bezpieczniej niż w polskich czy czeskich kopalniach, ale w ciągu ostatniego roku zginęło już trzech górników. Każdy w nieszczęśliwym wypadku – dodaje Tomasz Gutkowski.

– Przez lata mieliśmy szczęście, a tu w ciągu tych 12 miesięcy miały miejsce trzy ogromne tragedie. Dlatego też, wiedząc, że przyjadą do nas pracować górnicy z Polski, baliśmy się nieco o to, czy będą potrafili stosować się do naszych zasad bezpieczeństwa – wyjaśnia Robert H. Blenkinsopp.

Bardzo szybko jednak okazało się, że pod względem doświadczenia w kryzysowych sytuacjach Polacy są jeszcze bardziej doświadczeni od Anglików. Większość zakontraktowanych Polaków od ponad 20 lat pracuje pod ziemią. Przeszli oni trudy niebezpiecznych czeskich kopalni i wiedzą, jak szybko i sprawnie reagować. Tak było m.in., gdy w pierwszych tygodniach pracy zwarcie kabla elektrycznego pod ziemią omal nie wywołało pożaru. Polacy bez komendy przełożonych, nim Brytyjczycy zdołali zorientować się w sytuacji, odcięli dopływ prądu i bardzo profesjonalnie zażegnali groźbie katastrofy.

Pracują w ogródkach i czekają na Barbórkę

Część z ponad 20-osobowej grupy polskich górników w Daw Mill przyjechała wraz z rodzinami, mimo że pierwsze kontrakty są krótkie, bo zaledwie 10-tygodniowe, nie wyobrażają sobie rozłąki.

– Moja kopalnia w Polsce padła. Nie mam po co wracać – mówi jeden z górników. – Nie chcę być tak daleko od bliskich, dlatego przyjechaliśmy całą rodziną.

Pozostali trzymają się razem i po pracy poświęcają czas różnym rozrywkom.

– Bardzo zaskoczyli Anglików tym, że dbają o domy, w których mieszkają – opowiada Gutkowski. – Jeden odmalował całe mieszkanie nim się jeszcze do niego wprowadził. Gospodarze byli zdziwieni, ale pozytywnie zaskoczeni. Inni poświęcają czas na pracę w ogródkach, albo gotowanie.

– Jest nam tu dobrze, szkoda tylko, że kontrakty są takie krótkie. Chcielibyśmy mieć tą pewność, że będziemy tu pracowali np. dwa lata a nie dwa miesiące. To nam najbardziej doskwiera – przyznają zgodnie górnicy. – Póki co, pracodawca nie poinformował nas jaka jest decyzja kopalni. Podobno zostajemy do końca roku, ale na 100 proc. jeszcze nie wiadomo.

Górnictwo w Wielkiej Brytanii ma bogatą historię, zwłaszcza związaną ze strajkami – podobnie jak to w Polsce. Nie ma jednak tradycyjnych strojów, świat i górniczych zwyczajów, w jakich wyrośli ich nowi koledzy z Polski. Dlatego też dzień Barbórki może być kolejnym zaskoczeniem dla Anglików.

– Czekamy na Barbórkę – mówi Gutkowski. – Ciekawe jak zareagują Anglicy, gdy zobaczą nasze mundury i czapki. Oni takich nie mają. Zrobimy im prawdziwą Barbórkę. Jeden z mundurów już przekazaliśmy do Narodowego Muzeum Górnictwa w Wakefield na wystawę o światowym górnictwie, żeby na zawsze już było wiadomo, że pracowaliśmy tutaj.

Piotr Sieńko

Goniec Polski nr. 188 sierpień 07