Goniec Polski – Angielska powódź stulecia

Kilkanaście tysięcy Polaków odciętych od świata w środkowej Anglii. Brak wody i prądu, ewakuowane całe miasta, zagrożenie epidemią, odwołane pociągi, zerwane drogi i strach przed kolejną wielką falą – tak wygląda życie w ostatnich tygodniach na zalanych terenach.

Lato tego roku na Wyspach miało być rekordowe pod względem upałów. Zamiast spalonej w słońcem Anglii i zapowiadanych tropikalnych temperatur, wszelkie dotychczasowe rekordy pobiły opady. Zanotowano najwyższe od lat (28 cm/mkw w czerwcu i lipcu). Słońca było za to jak na lekarstwo. Wezbrane wody trzech głównych rzek Tamizy, Ock i Severn odcięły od świata 350 tys. ludzi, pozbawiając ich prądu, wody pitnej i wyrządzając oszacowane przez rząd szkody sięgające 40 mln funtów.

Gloucester, Cheltenham, Oxford, Reading, Windsor – to tylko kilka zalanych miejscowości, a jak zapowiadają synoptycy, to jeszcze nie koniec mokrego lata. Zagrożenie może więc wzrosnąć.

Panika w Gloucestershire
W ciągu jednej nocy z piątku na sobotę (20-21 lipca) hrabstwo Gloucestershire znalazło się pod wielką wodą.
– Takiej powodzi jeszcze nie było w historii Wielkiej Brytanii – przyznają zgodnie mieszkańcy środkowej Anglii. Ulewy kompletnie sparaliżowały ruch nie tylko w miastach, ale również na autostradach M5 i A40. Samochody grzęzły strugach deszczu i błota.
– Tej nocy wracałem M5 z pracy do domu. W pewnym momencie zobaczyłem jak autostrada przeradza się w wielką, rwącą rzekę. Nigdy nie zapomnę tego widoku – relacjonuje Marcin z Cheltenham – Na trasie panował totalny chaos. Jedni kierowcy uwiezieni w swoich samochodach oczekiwali na pomoc, inni w popłochu ewakuowali się, zostawiając swoje auta na środku jezdni.
Największe straty z powodu powodzi w całym hrabstwie poniosło samo Gloucester. Woda odcięła od reszty świata setki domostw. Ludzie pozbawieni zostali prądu oraz wody pitnej.
– Był piątek, około 6. po południu. Lało jak z cebra. Woda zaczęła wzbierać na pobliskim polu. Po 15 minutach była już w naszym domu. Zalała cały parter. W wodzie po kolana ratowaliśmy co się dało – mówi Witek, mieszkaniec Longford (miejscowości na obrzeżach Gloucester) – Szlag trafił meble wypoczynkowe, szafki, pralkę i lodówkę.
Woda nie ustępowała, a następne dni zbierały kolejne żniwa.
– W niedzielę na naszej ulicy było już po pas wody. Nawet największe samochody nie mogły ruszyć. Do centrum przemieszczaliśmy się wpław – śmieje się Witek. – Kulminacyjnym jednak dniem był poniedziałek. Moi „kumple” przypłynęli po mnie pontonem, abyśmy mogli wspólnie „dopłynąć” do pracy.

Reglamentacja w hipermarketach
W całym hrabstwie Gloucestershire zapanowała panika. Z półek sklepowych w mgnieniu oka znikały tzw. artykuły pierwszej potrzeby, czyli: woda, soki, mleko, a także… jednorazowe talerze i sztućce. Aby wystarczyło dla wszystkich, niektóre supermarkety wprowadziły ostre ograniczenia.
– Jedna osoba mogła kupić jedynie zgrzewkę wody i dwa litry soku – wylicza Kasia, mieszkanka Gloucester. – Po zapasy musieliśmy jechać do Bristolu oddalonego o ponad 30 mil.
Niemal natychmiast lokalne władze zaczęły pomagać powodzianom. Na szeroką skalę rozpoczęto akcję rozdawania wody mineralnej.
– Kiedy policja zatrzymała mnie na drodze, byłem pewien, że chcą mi wlepić mandat, a tymczasem oni kazali otworzyć okno i wręczyli mi zgrzewkę wody mineralnej – kręci głową Paweł z Cheltenham.
W całym hrabstwie zamknięto urzędy, restauracje, kliniki, a nawet banki.
– Miałam umówione spotkanie na wtorek w Inland Ravenue. Niestety na miejscu okazało się, że urząd będzie zamknięty, aż do poniedziałku następnego tygodnia – mówi Aneta z Cheltenham.

Ostatni pociąg
W miniony piątek Ela Jaworska jechała służbowo do Cheltenham. Następnego dnia miała pracować podczas polskiego festynu, zaplanowanego przez miejscową policję.
– Wyruszyłam z Londynu pociągiem. Wtedy jeszcze nikt nie wiedział, jak zła jest sytuacja w Gloucestershire – opowiada Ela. – Przyjechałam godzinę spóźniona, ale cieszę się, że w ogóle dotarłam do Cheltenham. Pociąg, którym jechałam był ostatni, jaki przepuszczono w tamtym kierunku. Zaraz potem linia kolejowa została zalana, a cały region odcięty od świata. Inne pociągi zatrzymywano w Gloucester.
Do zarezerwowanego hotelu Ela dotarła taksówką. Zaplanowany na sobotę festyn odwołano.
– Wszystkie służby ruszyły ratować zalanych – tłumaczy kobieta.
Do hotelu cały czas docierali coraz to nowi ludzie, szukający schronienia przed powodzią.
– Policja ewakuowała ich z samochodów wprost z trasy. Zostawiali auta i uciekali – opowiada Ela. – Opowiadali jak podróż, która zajmuje im 2 godziny, tym razem trwała nawet 10. To bardzo dziwna sytuacja, gdy jesteś gdzieś i wiesz, że nie możesz się wydostać. Człowiekowi towarzyszy wtedy takie dziwne uczucie, niepokój – relacjonuje Polka.
Część ewakuowanych przewożono do centrum rekreacyjnego w Gloucester, gdzie zorganizowano punkt ratunkowy.

Jedyna droga
W sobotę po Elę przyjechał chłopak. Także jego podróż z Londynu trwała o wiele dłużej niż zazwyczaj.
– Miał duże szczęście, bo droga, którą wjechał do hrabstwa była jedyną, którą policja udostępniła samochodom. Pozostałe były zalane i nieprzejezdne – tłumaczy Ela.
Wyjechali tą samą trasą. Przez całą drogę mijali porzucone na poboczach samochody, auta widma, których właścicieli ewakuowano dzień wcześniej.
– Część z nich wróciła do samochodów i teraz męczyła się bezskutecznie próbując uruchomić zalane auta – opowiada Ela.
Ela i jej chłopak mogą mówić o dużym szczęściu, bowiem droga, którą wracali do Londynu została zaraz po ich wyjeździe ponownie zamknięta, a wzbierająca woda znów odcięła Gloucestershire od reszty kraju.
Niewiele osób mogło mówić o takim szczęściu. Tysiące Polaków mieszkających na zalanych terenach w ogóle nie mogło dotrzeć w tym czasie gdziekolwiek.
– Już któryś dzień z rzędu nie możemy dojechać do pracy. Boimy się, że właściciel firmy, dla której pracujemy zwolni nas – opowiada nam młoda kobieta spod Gloucester, która skontaktowała się z naszą redakcją. – Nie wiemy, co mamy robić. Nie możemy pracować, tracimy zarobki, woda wzbiera, a pracodawca może nas w każdej chwili wyrzucić.
– W każdej takiej sytuacji pracownik powinien informować swojego przełożonego, że nie dotrze do pracy z powodu przyczyn niezależnych od niego. Radzę dzwonić z rejestrowanych telefonów, by w razie nieporozumień z pracodawcą łatwo było udowodnić przed sądem, przedstawiając bilingi, że był on przez nas powiadomiony – tłumaczy mecenas Michał Porzyczkowski z londyńskiej kancelarii Dettlaff Solicitors.

RAF w akcji
W trakcie ubiegłotygodniowej powodzi po raz pierwszy od lat w tego typu katastrofie ludności cywilnej pomagało wojsko. Już w sobotę z zalanej trasy M5 śmigłowce ewakuowały 40 osób, które wezbrana woda uwięziła w samochodach. W niedzielę Rogal Air Force przerzuciła w bezpiecznie miejsce mieszkańców z zalanego Tewkesbury.
Wojsko brało także udział w akcji ratowniczej wielu przepompowni wody pitnej, które zostały zagrożone wielką falą. Mieszkańcom wielu miejscowości, na wszelki wypadek władze zabroniły pić nieprzegotowaną wodę.
– Nie było sposobu, by rząd mógł zabezpieczyć się przed taką klęską – tłumaczył w Izbie Gmin minister środowiska Hillary Benn – Sytuacja może się jeszcze pogorszyć. Wody niektórych rzek mogą się jeszcze podnieść, przekraczając poziom 7 metrów.
Towarzystwa ubezpieczeniowe oceniają, że stracą z tytułu wypłat odszkodowań dla zalanych mieszkańców Anglii ok. 2 ml funtów. Jak oceniono, powódź z ubiegłego tygodnia jest największa od 1947 roku i dotknęła bezpośrednio milion Brytyjczyków.

Izabella Jabłońska, Piotr Sieńko

Goniec Polski nr. 186 sierpień 07