goniec.com – Jest szansa dla polskich stoczni

Restrukturyzacja i oddłużenie polskich stoczni bez udziału inwestorów zagranicznych – niemożliwe? A jednak. Do Ministerstwa Skarbu Państwa wpłynął właśnie projekt naprawczy dla przemysłu stoczniowego, który może uratować Gdańsk, Gdynię i Szczecin, oddłużyć je i podnieść wartość przed ostateczną prywatyzacją. Program ma też utrzymać dotychczasowe miejsca pracy i zapewnić powstanie 15 tys. nowych. Przygotowana właśnie strategia rzuca nowe światło na skomplikowany problem ratowania tych trzech olbrzymich przedsiębiorstw, których oddłużenie bez zastrzyku poważnych środków z zewnątrz m.in. z zagranicy, wydawało się dotąd niemal niemożliwe.

 Piotr Sieńko 05/07/07

www.goniec.com

– Sytuacja, w jakiej znalazły się stocznie, wymaga natychmiastowego podjęcia określonych działań, które ochronią te przedsiębiorstwa, zgodnie z wymogami stawianymi nam przez Komisję Europejską. Istnieje możliwość rozwiązania istniejącego problemu bez uszczerbku w majątku Skarbu Państwa – mówi Tomasz Czaplak, prezes Polskiego Konsorcjum Finansowego, twórca projektu złożonego właśnie do MSP.
Celem programu, do którego udało się nam dotrzeć jest przeprowadzenie restrukturyzacji, która zapewni jak największą wartość stoczni przed ich prywatyzacją. Twórcy strategii proponują utworzenie Armatorskiej Spółki Akcyjnej (ASA), której akcjonariuszami mają zostać: przedsiębiorstwo kontrolowane przez Skarb Państwa, prowadzące działalność gospodarczą istotną z punktu widzenia strategicznych interesów państwa i posiadające profesjonalne przygotowanie do obsługi międzynarodowych kontraktów np. polski potentat zbrojeniowy Bumar. Program przygotowany przez Konsorcjum stanowiłby jeden z elementów strategii tego przedsiębiorstwa i byłby wręcz konieczny w prawidłowym jego rozwoju. Firma ta w imieniu stoczni nadzorować miałaby realizację kontraktów podpisanych przez nie, tak by ich wykonanie było rentowne dla zleceniodawcy i wykonawcy, czyli samych stoczni.
– Drugi podmiot to akcjonariusz większościowy, niezwiązany ze Skarbem Państwa, pełniący rolę podmiotu prowadzącego proces restrukturyzacji i prywatyzacji, dający gwarancję prawidłowego przeprowadzenia obu tych procesów poprzez sprawowanie kontroli i nadzoru nad realizacją całej strategii – tłumaczy Tomasz Czaplak. – Jest to inwestor pomostowy, który nie będzie akcjonariuszem ASA. Zadaniem ASA jest więc dokapitalizowanie stoczni, finansowanie produkcji i monitorowanie wydatkowania środków przez te zakłady.

Istotnym elementem funkcjonowania Armatorskiej Spółki Akcyjnej miałoby też być przygotowanie i przeprowadzenie emisji obligacji uprawniających do zakupu akcji emitowanych przez ASA w zamian za te obligacje oraz emisji akcji własnych ASA, w celu wejścia na rynek publiczny. Program przewiduje ponadto, że ASA dokona oceny kontraktów zawartych przez stocznie, biorąc pod uwagę m.in. uzyskanie odpowiedniego poziomu dochodowości kontraktów. Kontrakty, które nie osiągną wymaganego poziomu dochodowości, objęte zostaną specjalnym programem restrukturyzacyjnym.

Obligacje trafiłyby do rządowych Agencji Rozwoju Przemysłu S.A. i Korporacji Polskie Stocznie S.A. Z chwilą zaś wejścia ASA na rynek publiczny Agencja Rozwoju Przemysłu S.A. i Korporacja Polskie Stocznie S.A. dokonałyby objęcia akcji w zamian za te obligacje, a następnie mogłyby je sprzedać na rynku publicznym. Przychody z tej operacji trafiłyby oczywiście do kieszeni Skarbu Państwa. PKF szacuje je nawet na poziomie kilku miliardów złotych.

– To karkołomna konstrukcja ekonomiczno – prawna, której zrealizowanie wymaga wielu zabiegów – komentuje program wiceminister gospodarki Paweł Poncyliusz. – Decyzja w tej sprawie należy do Ministerstwa Skarbu Państwa, gdyż ono jest właścicielem występujących w programie firm.

Minister Urbański zna projekt
Złożony do Ministerstwa Skarbu Państwa projekt poskutkować ma nie tylko utrzymaniem dotychczasowych miejsc pracy, ale również stworzeniem 15 tysięcy nowych, nie tylko dla robotników o specjalizacji z zakresu budowy statków, ale i wysoko wykwalifikowanej kadry z firm kooperujących ze stoczniami.
– Program zakłada utrzymanie dotychczasowego zatrudnienia i zapewnienie 15 tysięcy nowych miejsc pracy, nie tylko dla spawaczy, czy mechaników, ale przede wszystkim dla informatyków, inżynierów, logistyków oraz kadry zarządzającej – wyjaśnia prezes Polskiego Konsorcjum Finansowego SA. – To ogromna szansa dla Pomorza oraz jego mieszkańców. Wielu z nich, którzy wyjechali w ostatnich latach za granicę będzie mogło wrócić i pracować w stabilnych ekonomicznie warunkach – podkreśla.
Ideę Narodowego Programu Obrony Przemysłu Stoczniowego popiera także Pomorzanin Ks. Henryk Jankowski, który zna jego założenia, a nawet uczestniczył w kilku nieformalnych rozmowach dotyczących jego wdrożenia.
– To dobry program, tym bardziej, że zakłada on nie tylko uratowanie stoczni i pozostawienie ich w rękach polskich, ale gwarantuje też miejsca pracy, dzięki którym do Polski będą mogli wrócić ci, którzy wyjechali szukać pracy za granicą. Chętnie powitam ich z powrotem, gdy wrócą by znów żyć i mieszkać w kraju – komentuje prałat Jankowski w rozmowie z Gońcem Polskim.
Jak powiedziano nam w Ministerstwie Skarbu Państwa, urzędnicy analizują nowatorski projekt. Ledwie tydzień po tym jak został złożony, znał go już osobiście Sławomir Urbaniak, wiceminister odpowiedzialny za restrukturyzację przemysłu stoczniowego. MSP śpieszy się z realizacją wszystkich planów, gdyż ma na to bardzo mało czasu.

Polskie stocznie w dołku
Polski przemysł stoczniowy od lat ma duże problemy. Mimo wielomilionowych kontraktów na statki dla kontrahentów z całego świata zakłady z Gdańska, Gdyni i Szczecina nie potrafią sprostać globalizacji gospodarki oraz konkurencji innych państw. Do tego dochodzą też: niewłaściwe zarządzanie, m.in. zbyt długie odkładanie restrukturyzacji, wprowadzenia zmian i zbyt wolne działania dostosowujące do realiów. Efekt? Polski przemysł stoczniowy dotknęły wszystkie zasadnicze kryzysy. Stał się niezdolny do sprostania konkurencji na rynku. Finanse są niesprawnie zarządzane, podobnie aktywa i kadry. W końcu stocznie utraciły płynność finansową. Żaden z kilku programów strategicznych opracowanych dla sektora na szczeblu rządowym nie został zrealizowany. Krytycznie na temat przeprowadzanych dotąd restrukturyzacji wypowiada się Najwyższa Izba Kontroli, obwiniając niedopełnienie obowiązków i brak nadzoru nad procesami nadzorujących je urzędników, m.in. z Agencji Rozwoju Przemysłu. W kilku sprawach śledztwa prowadzi też Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Nie dalej jak dwa dni temu funkcjonariusze ABW przeszukali biura jednego z zakładów, szukając dokumentów związanych z restrukturyzacją nieprawidłowości. Część pomocy udzielano nielegalnie. Stwierdzono występowanie mechanizmu korupcjogennego w Agencji Rozwoju Przemysłu S.A. (ARP) oraz podejmowanie nielegalnych decyzji.

– Niemożliwe jest przeprowadzenie sanacji stoczni bez rozwiązania problemu nierentownych kontraktów w sposób zgodny z prawem i z korzyścią dla wszystkich zainteresowanych – tłumaczy Tomasz Czaplak – W tej sytuacji awaryjny harmonogram prywatyzacji będący konsekwencją braku profesjonalizmu przedstawicieli niektórych polskich instytucji stwarza niebezpieczeństwo, że może on być realizowany dla samego harmonogramu. Potwierdzają to przyjęte terminy realizacji harmonogramu w sytuacji, gdy sam audyt prawny i majątkowy SSN wymaga wielomiesięcznej pracy wybitnych specjalistów.

Tymczasem inwestorzy branżowi, znający sytuację w branży, w tym poszczególnych stoczni, nie wykazali do tej pory zainteresowania udziałem w prywatyzacji największych polskich stoczni. Wśród potencjalnych inwestorów dla Stoczni Gdynia wymieniani są: Ukraiński Związek Przemysłowy Donbas oraz Izraelski Ray Car Carriers Ltd. Wśród kupców Stoczni Szczecińskiej są ZŁOMREX i firmy norweskie.

Finansowe skutki upadłości stoczni szacowane są na około kilka miliardów złotych. W powiązaniu z najpilniejszymi potrzebami finansowymi, ocenianymi na ok. 1,5 mld zł., oraz poważnymi skutkami społecznymi, żądaniem potencjalnych inwestorów, aby znaczną część zobowiązań wymagalnych uregulował budżet (nawet 1 mld zł), dają podstawy do stwierdzenia, iż powyższa sytuacja może być wykreowana – sugeruje ekonomista.

Kłopoty z Unią
Tymczasem, jak informowały ostatnio media w Polsce, plan prywatyzacji polskich stoczni załamuje się. Inwestorzy mają coraz mniejsze szanse na przejęcie akcji zakładów w Gdańsku, Gdyni i Szczecinie do końca tego roku, jak zaplanował rząd. Sytuację dramatycznie skomplikowało wydłużenie negocjacji stoczniowców z Komisją Europejską w sprawie unijnych żądań ograniczenia produkcji statków. Napięcie wzrosło w Stoczni Gdańsk. Zakład w końcu zeszłego roku poprawił kondycję spłatą 20 mln zł starych długów i zdobył zamówienia na statki na najbliższe półtora roku. Teraz mocno liczy, że strategiczny inwestor zapewni mu ekonomiczną stabilizację. Ale rozmowy spalą na panewce, jeśli stocznia szybko nie dowie się, na jaką wielkość produkcji pozwoli jej Komisja Europejska. Musi ją ograniczyć podobnie jak cała branża, by Komisja zaakceptowała udzielone wcześniej stoczniom 2,2 mld zł pomocy publicznej. Dla zakładów to jednak ogromny problem: jeśli zmniejszą produkcję, mogą łatwo zbankrutować. A taki scenariusz doprowadziłby do pojawienia się na Wybrzeżu prawie 80 tys. nowych bezrobotnych. Prezes Stoczni Gdańsk zaproponował Komisji zamknięcie jednej z trzech naszych pochylni. KE domaga się jednak, by zamknąć dwie. Jednak przy takim ograniczeniu stocznia nie miałaby szans na rentowność – twierdził ostatnio w rozmowie z Dziennikiem Andrzej Jaworski, prezes „Gdańska”.

Podobny problem ma Stocznia w Gdyni. Chcąc spełnić unijne żądania, musiałaby całkowicie zamknąć jeden z dwóch używanych obecnie doków. Być może dałaby sobie bez niego radę. Jednak w zamian chciałaby go wykorzystywać do innych prac.
– Mielibyśmy dzięki temu dodatkowe pieniądze jako rekompensatę ograniczenia produkcji statków. W tej sytuacji zaspawanie lub zasypanie doku, co nam sugerują unijni urzędnicy, nie wchodzi w rachubę – zastrzegał niedawno na łamach Dziennika Janusz Wikowski, doradca zarządu stoczni.
Tymczasem negocjacje polskich stoczni z Komisją Europejską nie dość, że są niezwykle trudne, to jeszcze bardzo się przeciągają. Od 15 marca br., gdy przedstawiciele polskiego rządu ustalali w Brukseli zasady rozmów w sprawie ograniczenia zdolności produkcyjnych branży, nie zdołano się jeszcze dogadać.
– Wina leży po stronie Komisji. Uzgodniliśmy, że dojdzie do serii spotkań jej konsultantów z przedstawicielami stoczni, ale Komisja zmieniła koncepcję. Wysyła swoje pytania na piśmie, co wydłuża procedurę – tłumaczył prasie Marek Opowicz, prezes Korporacji Polskie Stocznie.

Inwestorzy dają do zrozumienia, że bez szybkich decyzji rządu nawet porozumienie z Komisją Europejską nie przyspieszy prywatyzacji stoczni. Jedną z nich miało być dokapitalizowanie Gdyni kwotą pół miliarda złotych, które pozwoliłyby spłacić część zadłużenia. Jednak trudno nazwać prywatyzacją sprzedaż stoczni, do której przed transakcją trzeba dopłacić pół miliarda złotych.