Goniec Polski – Pieniądze wyprowadzone z Polski są w Wielkiej Brytanii

Miliony dolarów wyprowadzono w ostatnich latach z Polski poprzez zarejestrowane w Wielkiej Brytanii firmy. Straciło na tym państwo, okradziony został każdy z Polaków. Sprawcy zaś, jak to w Polsce bywa, są na wolności.

Portland Trust, Warren Trustees, Daymace Financial Services, Harsley Dean, Fountain Holdings. Nie są to jednak nazwy firm stworzone przez młodych rekinów polskiego biznesu na Wyspach, a jedynie zarejestrowane w Wielkiej Brytanii spółki, przy pomocy których wyprowadzono (czytaj: ukradziono) z Polski miliony dolarów. Każdy kto w ciągu ostatnich 15 lat ubezpieczał się w Polsce, głównie w PZU lub płacił podatki, może być w 100 proc. pewny, że przynajmniej mała suma z tych pieniędzy została wytransferowana z kraju przy pomocy wymienionych wyżej firm. Za nikomu nic nie mówiącymi nazwami drobnych spółek lub funduszy powierniczych stoją byli już dziś prezesi i szefowie takich instytucji jak PZU, Daewoo TU, Polskie Towarzystwo Reasekuracyjne, Fundusz Obsługi Zadłużenia Zagranicznego lub ludzie związani z nimi. To właśnie pieniądze tych przedsiębiorstw i instytucji najwyższego Interesu Publicznego, należące stricte do Skarbu Państwa, wyprowadzano przez lata z Polski, okradając jej obywateli.

Prowizja czyli łapówka 
W jaki sposób z towarzystw ubezpieczeniowych i innych agend społecznego zaufania wyciekały pieniądze? Metodą starą jak świat, systemem prowizji i wynagrodzeń za fikcyjne usługi, doradztwo, powiernictwo etc. Każdy kto chciał zarobić na publicznych pieniądzach i uszczknąć coś z nich dla siebie, a piastował przy tym publiczną funkcję np. prezesa takiej instytucji, mógł zlecić jakiejś innej firmie wykonanie pozornie wydawałoby się niezbędnej, a w rzeczywistości nikomu niepotrzebnej usługi, za którą podwykonawca „zgarniał” wielomilionowe gaże. Nikt spoza grona osób wtajemniczonych początkowo nawet nie wiedział, że firmy, którym zlecano różne prace, zostały założone i zarejestrowane przez samych zleceniodawców lub na ich zlecenie, a wypłacane im wynagrodzenie trafią właśnie na kontrolowane przez nich konta za granicą np. na brytyjskie wyspy Jersey, Mann lub bezpośrednio do Anglii.
Jedną z takich firm była mała spółka Daymace Financial Services . Zarejestrowano ją na początku lat 90. w Cardiff. Znaleźliśmy ją w Cambridge, gdzie w Daedalus House przy Station Road miała swoją siedzibę. Firma ta działała bez przeszkód do 2002 roku, kiedy to została zamknięta, a władze Wielkiej Brytanii zabroniły jej dalszej działalności. W tym czasie spółka ta nie prowadziła, jak wynika z corocznych zeznań finansowych, prawie żadnej działalności. Nie przynosiła zysków. Nie świadczyła żadnych usług, poza małymi wyjątkami…
W 1999 roku wartej zaledwie 2 funty spółce (tak wynika z dokumentów, do których dotarliśmy) powierzono przygotowanie i realizację wartej bagatela 270 mln zł umowy reasekuracyjnej zawartej między ubezpieczającym swego czasu 600 tys. Polaków Towarzystwem Ubezpieczeniowym Daewoo (dziś pod zmienioną nazwą – Polskie Towarzystwo Ubezpieczeniowe), a Polskim Towarzystwem Reasekuracyjnym. 2 proc. prowizji od tej kwoty, czyli ni mniej ni więcej tylko 5,4 mln zł. (milion funtów) zgarnęła wówczas Daymace Financial Services, oficjalnie zajmująca się doradztwem finansowym – pośrednik w całym przedsięwzięciu.
– Pośrednicy bardzo często pomagają w podpisywaniu tego typu umów – tłumaczył swego czasu mediom Krzysztof Jarmuszczak, ówczesny prezes PTR.
– Zwykle nie mamy mocy przerobowych, by dać sobie radę z formalnoprawną obsługą całego przedsięwzięcia i dlatego korzystamy z pomocy takich firm. Tak też było w tym przypadku. Większość naszych umów załatwiamy przez brokerów.
– Tu nie ma mowy o żadnych nadużyciach czy przywożeniu pieniędzy w walizkach do kraju – wtórował mu wiceprezes PTR Roman Fulneczek. – To normalna procedura.
Co ciekawe, wkrótce po tym, jak zawarto umowę reasekuracyjną między DTU a PTR, firma pośrednika znikła z finansowego rynku. Już w czasie negocjacji tej umowy, pracownicy DTU mieli problem ze skontaktowaniem się z pracownikami angielskiego pośrednika. Numer telefonu nie odpowiadał lub włączał się sygnał faksu.
Dziś 600 tys. Polaków ubezpieczonych wówczas w Daewoo, ma prawo poczuć się okradzionymi. Pieniądze bowiem zniknęły. Prokuraturze, która wspólnie z Agencją Bezpieczeństwa Wewnętrznego prowadziła w tej sprawie śledztwo (trwa proces sądowy), udało się odnaleźć niespełna milion złotych. Jak ustaliliśmy, prowizja Daymaca trafiła tak naprawdę do firmy powiązanej z Arkadiuszem Fenickim, biznesmenem, swego czasu jednym z najbogatszych ludzi w kraju. Arkadiusz Fenicki w ciągu ostatniej dekady sześć razy znalazł się na liście 100 najbogatszych Polaków tygodnika „Wprost”. To jego firma na początku lat 90. zajmowała się komputeryzacją PKO BP. Jego inna spółka dwukrotnie ubierała reprezentacje jadące na olimpiady. W jego ręku znajdowały się zakłady pończosznicze Feniks z Łodzi, udziały m.in. w Wydawnictwach Artystycznych i Filmowych oraz do dziś w Polskim Towarzystwie Reasekuracyjnym. Jest powiązany z ludźmi lewicy. Kontrolowana przez niego firma Altra Group była w grudniu ubiegłego roku największym dłużnikiem Skarbu Państwa z tytułu zobowiązań prywatyzacyjnych (ponad 91 mln zł). Co ciekawe, do 1993 roku Altra Group nosiła nazwę… Daymac Poland.
– Daymace Financial Services to jakaś prehistoria – komentował swego czasu Arkadiusz Fenicki, pytany o sprawę Daymaca.

Pieniądze PZU na Jersey 
Zarówno wspomniani Roman Fulneczek jak i Krzysztof Jarmuszczak, to osoby doskonale znane w polskim świecie ubezpieczeniowym. Obaj byli w latach 90 prezesami ubezpieczeniowego giganta – PZU. Ten pierwszy był mentorem i szefem dwóch następnych, doskonale znanych w kraju prezesów PZU Grzegorza Wieczerzaka i Władysława Jamrożego. To właśnie ich działalność jest od lat przedmiotem wielu śledztw prowadzonych przez prokuraturę, która ustaliła też, że właśnie na Wyspach ukryte zostały pieniądze wyprowadzone przez jego pracowników z towarzystwa. Prawdopodobnie, jak szacowano jakiś czas temu, chodzi o ukradzione z PZU pół miliarda złotych, które trafiły na konta w Wielkiej Brytanii, na wyspach Jersey i Mann.
Także Wieczerzak i Jamroży stosowali podobną metodę, wyprowadzając pieniądze z ubezpieczeniowego giganta. Do tego celu wykorzystywali również pośrednika, który z PZU podpisywał lukratywne kontrakty na różnego rodzaju usługi m.in. pośredniczenia w umowach reasekuracyjnych. Wszystkie, bardzo niekorzystne dla towarzystwa, ale intratne dla pośrednika, który lokował pieniądze w firmach zakładanych przez prezesów PZU na Wyspach. Jak ujawniła jakiś czas temu „Rzeczpospolita”, osoba, która najczęściej współpracowała z Wieczerzakiem i Jamrożym to podejrzany polski biznesmen, mieszkający na stałe za granicą Andrzej Perczyński.
– Jeszcze kilka lat temu mianował się on francuskim przedsiębiorcą z kanadyjskim paszportem i podawał za Andrew Northerna – mówi oficer ABW zajmujący się sprawą. – Ścigano go m.in. za międzynarodowy handel narkotykami.
Przez 12 lat był on jednym z największych pośredników w kontraktach zagranicznych PZU. Stał też za budową siedziby firmy w centrum Warszawy, w czasie której doszło do olbrzymiej kilkudziesięciomilionowej (w euro – red.) niegospodarności. To właśnie w jej trakcie wypłynęło z Polski najwięcej pieniędzy należących do PZU i trafiło na tajne konta w Wielkiej Brytanii. W budowie brała udział firma BRC Holding, która pośrednio należała do Perczyńskiego.
– Dziś trudno nawet ustalić, ile ostatecznie kosztowała budowa biurowca – wyjaśnia oficer.
– Z dokumentów Perczyńskiego wynika, że 92 mln euro – pokazuje prokurator prowadzący śledztwo w sprawie jednego z wątków malwersacji w PZU. – Analitycy Deloitte & Touche (znanej firmy zajmującej się audytem – przyp. red.) podali w swoim raporcie, iż PZU zapłaciło za budynki 122 mln euro. Spółka PZU Tower, która w Grupie PZU odpowiadała za budowę, wydała na ten cel ponad 600 mln zł (ok. 150 mln euro – przyp. red.).
Prokuraturze nie udało się jak dotąd odnaleźć za granicą żadnego majątku Jamrożego. Wieczerzak i Jamroży zgodnie milczą nie tylko na temat. Z ustaleń „Rzeczpospolitej”, opublikowanych jakiś czas temu wynika, że wszystkie spółki łączy to, że należą do zarejestrowanego na wyspie Jersey funduszu Tamary Hetmańskiej, matki ich wspólnika Andrzeja Perczyńskiego. Fundusz kontroluje na całym świecie dziesiątki spółek. W 2000 roku jego majątek wynosił 103 mln euro. Zarządzają nim zaś te same osoby, które sprawują pieczę nad funduszem Portland Trust Władysława Jamrożego. Bliskimi znajomymi Perczyńskiego są też wspomniani już prezesi PZU SA: Krzysztof Jarmuszczak, Roman Fulneczek. Fulneczek, jak donosiła swego czasu „Rzeczpospolita”, został nawet ojcem chrzestnym jednej z jego córek.
Portland Trust to tajny fundusz na wyspie Jersey, który w listopadzie 1995 roku założył Władysław Jamroży. W tym czasie był on już członkiem zarządu PZU Życie. Ze środków Portland Trust korzystali m.in. jego żona, córka i siostra. Funduszem Jamrożego zarządza Warren Trustees z wyspy Jersey. Portland Trust Jamrożego kontroluje też zarejestrowaną na Wyspach Dziewiczych spółkę Fountain Holdings, która gwarantuje nieograniczone wprost środki Grzegorzowi Wieczerzakowi.

FOZZ w Surrey pod Londynem 
Innym znanym polskim aferzystą, który jest bardzo związany, tak osobiście, jak i kapitałowo z Wielką Brytanią (ukrył tu część nielegalnie przejętych pieniędzy) jest Dariusz Przywieczerski. Cały czas figuruje on na policyjnej top liście poszukiwanych przestępców Komendy Głównej Policji i jest ścigany, m.in. za malwersacje pieniędzy Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Przywieczerski nazywany jest przez media mózgiem afery FOZZ. Został skazany niedawno na 3,5 roku więzienia, jednak uciekł za granicę wskutek niefrasobliwości polskiego wymiaru sprawiedliwości. W kwietniu 2004 roku sędzia Andrzej Kryże (dziś wiceminister sprawiedliwości) zakazał Przywieczerskiemu opuszczania kraju i odebrał paszport. Ten jednak odwołał się od tej decyzji do Sądu Apelacyjnego w Warszawie, a on uchylił postanowienie sędziego Kryżego. Uznano, że zatrzymanie paszportu „musi być uzasadnione obawą ucieczki z kraju”, tymczasem w przypadku Przywieczerskiego nie ma takiego niebezpieczeństwa. Paszport wrócił do kieszeni Przywieczerskiego, a on sam zniknął. Wcześniej udało mu się jednak przepisać majątek na rodzinę i zagraniczne firmy. Kontrolę nad nimi ma dzięki swym spółkom z rajów podatkowych.
Jedna z jego firm Harsley Dean Limited występuje jako firma z wyspy Man na Morzu Irlandzkim. Innym razem podaje adres swej siedziby na wyspie Guernsey w kanale La Manche lub w hrabstwie Surrey na południowy zachód od Londynu. Według rejestru handlowego z 3 marca 2005 roku, dyrektorami tej spółki są Dariusz Przywieczerski, jego córka Anna i były pracownik FOZZ Radosław Musiał. Sam Przywieczerski ukrywa się podobno w Guildford w Surrey lub w Hillingdon w Middlesex.

Komentarz redakcji: 
Wszyscy wymienieni „bohaterowie” tekstu są na wolności i raczej nie zapowiada się, by ten stan miał ulec zmianie, a Skarbowi Państwa do dziś nie udało się odzyskać nawet kilku procent zagarniętych przez nich środków. Trwa kilka prowadzonych równolegle śledztw i przewodów sądowych, w których osoby te występują jako podejrzani lub tylko świadkowie. Nie wiadomo dokładnie ile pieniędzy znalazło się na kontach Jamrożego i Wieczerzaka oraz jakie jeszcze finansowe operacje robili ich poprzednicy z PZU Fulneczek i Jarmuszczak. Prokuratura Krajowa i Ministerstwo Sprawiedliwości pytane przez nas o tą sprawę, nie potrafiły nam odpowiedzieć. Nie potrafiono nam też powiedzieć, czy są w ogóle szanse na odzyskanie tych pieniędzy przez Skarb Państwa. W przyszłym miesiącu jedną z przesłuchiwanych w tych sprawach osób będzie też dziennikarz „Gońca Polskiego”.

Piotr Sieńko

Goniec Polski nr. 178 czer 07