Goniec Poslki – Polscy kierowcy chcą pozwać pracodawcę

Polscy kierowcy ze Stansted rozważają wniesienie pozwu zbiorowego przeciwko włoskiemu pracodawcy. Twierdzą, że są oszukiwani i wykorzystywani.

Brak kontraktów, mimo już dawno przepracowanych ustawowych 6 miesięcy, opóźnienia w wypłatach, brak jasnych zasad wykorzystywania i rozliczania urlopów, w końcu problemy z ich wywalczeniem, brak wyraźnych zasad wyliczania godzin pracy – to tylko niektóre z wielu zastrzeżeń, jakie względem Terravision mają pracujący tam kierowcy. Mowa o kilkunastu kierowcach obsługujących połączenia autobusowe Londyn – port lotniczy w Stansted, którzy chcą pozwać do sądu swego pracodawcę, włoskiego przewoźnika – firmę Terravision. Porównując warunki ich pracy z tym, jak o swych szoferów dbają inne przedsiębiorstwa transportowe w Londynie i jego okolicach, można pozbyć się złudzeń, co do bezzasadności roszczeń wysuwanych przez kierowców Terravision.

Praca na wariata 
Marek Tomasikiewicz jest w Anglii od pięciu lat. Przyjechał z Jeleniej Góry. Jeździł czerwonymi autobusami miejskimi w Londynie, potem w konkurencji Terravision, zaś od grudnia pracuje właśnie dla Włochów.
– Skusili mnie do przejścia nowymi autobusami – opowiada. – Faktycznie są wygodne i świetnie się nimi jeździ, ale na tym atuty pracy dla tej firmy kończą się. Reszta jest, jak to się mówi – na wariata.
Kierowca, podobnie jak pozostali jego koledzy, zatrudniając się w Terravision podpisał trzymiesięczny kontrakt próbny. Od czasu, gdy to się stało nie widział na własne oczy żadnej innej umowy. Nie przedstawiono mu też tzw. zasad pracy i warunków.
– Ani kontraktu, ani hand booka, w którym miały być opisane metody wyliczania godzin pracy, nic – skarży się mężczyzna.
Wkrótce potem okazało się, że Włosi niemal każdego miesiąca, co najmniej o kilka dni opóźniają wypłaty. Nie wiadomo też, na jakiej podstawie wyliczane są pensje. Teoretycznie powinna to być stawka brutto pomnożona przez liczbę przepracowanych godzin. Te jednak, jak wyliczają to nasi rozmówcy, nigdy nie zgadzają się z wysokością pensji. Nigdy też nie są wyszczególnione na żadnym formularzu, czy też liście.
– Szacujemy, że średnio każdy z nas ma pomniejszane zarobki o ok. 200 funtów – wylicza Marek Tomasikiewicz.
– No i bonus za tzw. dyspozycyjność – dodaje jego kolega. – Za to, że zgodziliśmy się pracować, gdy tylko będziemy potrzebni, powinniśmy dostawać po 150 funtów ekstra. Tych pieniędzy jeszcze nigdy nie widziałem – dodaje mężczyzna.

Jak nie to wynocha 
Jesienią ubiegłego roku kierowcy po raz pierwszy postanowili upomnieć się o swoje. Zorganizowali jednodniowy protest. Zażądali, aby ich pensje były wypłacane na czas.
– To jest Anglia, a nie Polska, tu nie ma Wałęsy. Ja go szanuję, ale nie zatrudniłem tu związkowców tylko kierowców. Macie jeździć, a nie strajkować. Jak wam się nie podoba, na wasze miejsce jest dwudziestu innych chętnych – grzmiał podczas zebrania jeden z menadżerów Terravision.
Pracownicy Terravision wiele razy pisali do szefostwa firmy pisma z prośbą o wyjaśnienie spornych kwestii. Za każdym razem nie było na nie odpowiedzi. Czara goryczy przelała się, gdy wyszło na jaw, że z pensji potrącane są im pieniądze na zapłacenie mandatów np. za złe parkowanie w centrum Londynu.
– Bez mojej zgody i wiedzy odcięto mi od pensji 400 funtów – mówi Marek Tomasikiewicz, który jako jedyny zgodził się rozmawiać z nami oficjalnie. Pozostali kierowcy boją się stracić pracę. – Do tego obciążono mnie mandatem, który dostał niepracujący już kierowca. Wiele razy pytaliśmy, gdzie w centrum możemy parkować nasze autobusy np. podczas przerwy. Chcieliśmy, aby pokazano nam takie miejsca na planie miasta. Bez echa. Co więcej, część mandatów, jakie dostaliśmy dotyczy miejsc, które menadżerowie wskazali nam jako te „bezpieczne”, w których możemy parkować.

Konkurencja po bożemu 
– U nas są grafiki, wszystko jest wyszczególnione, a urlop mogę sobie zaplanować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, nie to, co u chłopaków z Terravision – inny Polak wylicza różnice w pracy dla konkurencyjnego przewoźnika – brytyjskiej firmy Excalibur. Brytyjczycy dbają o każdy szczegół. Gdy dostaję mandat, zanoszę go do szefostwa i oni już się nim zajmują. Wyjaśniają całą sprawę. Jak ktoś chce, to może załatwić wszystko po bożemu, jak się należy.
– U nas nie można wziąć więcej jak pięć dni urlopu. Najlepiej gdybyśmy w ogóle go nie brali- komentuje Tomasikiewicz. – Raz musiałem przekładać wylot do Polski, bo firma w ostatniej chwili odwołała mój urlop. Teraz niedługo lecę do kraju i znowu nie wiem, czy nie będę miał z tym problemów. Nie pomagają prośby, pisma – nic. Zostaje nam tylko sąd. Może on pomoże nam w naszej sprawie.

Włosi milczą jak zaklęci 
Próbowaliśmy porozmawiać osobiście z przedstawicielami firmy Terravision w siedzibie przewoźnika na terenie lotniska w Stansted. Bez powodzenia – odmówiono nam rozmowy. Na nasze telefony nie odpowiedziała również menadżerka, której bezpośrednio podlegają kierowcy. O sprawie poinformowaliśmy również władze Terravision we Włoszech, prosząc o kontakt i ustosunkowanie się do zarzutów wysuwanych pod adresem przedsiębiorstwa. Również bez rezultatu.

Piotr Sieńko

Goniec Polski nr. 180 czer 07