Goniec Polski – Nie dajmy się dyskryminować

Mobbing, molestowanie, okradanie przez pracodawców – wielu Brytyjczyków nadal traktuje polskich imigrantów jak obywateli trzeciej kategorii. W Wielkiej Brytanii póki co zapomniano, że Polacy jako pełnoprawni członkowie Unii Europejskiej mają takie same prawa jak rodzimi mieszkańcy Wysp.

Maria jest nauczycielką angielskiego. Skończyła Uniwersytet Jagielloński. Od trzech lat mieszka w Anglii. Uczy języka, studiuje. Stara się o obywatelstwo. Jakiś czas temu szukała dodatkowej pracy. Przy Northfield Avenue w Ealing zauważyła ogłoszenie. Brytyjskie małżeństwo szukało opiekunki do trójki dzieci. Zadzwoniła.
– Gdy tylko ojciec dzieci usłyszał, że jestem Polką, stwierdził, że nie są zainteresowani opiekunką z tego kraju. Nie lubią Polaków i dobrze radzi, abym znalazła sobie pracę jako prostytutka, bo do tego się nadaję, nie zaś do pilnowania dzieci – opowiada Maria.
Kobieta poczuła jakby dostała w twarz. Dla pewności poprosiła by mężczyzna powtórzył jeszcze raz.
– Z premedytacją powiedział słowo w słowo to samo. Ciarki przeszły mi po plecach. Pomyślałam, co poczułaby młodziutka dziewczyna, która przyjechałaby z Polski i na dzień dobry usłyszała coś takiego – komentuje Maria. – Jeśli ta sytuacja się nie zmieni, a możemy się do tego przyczynić sami, dając się upokarzać, dalej będziemy traktowani jak nisko wykwalifikowana, tania siła robocza, zastraszona i poniżana na każdym kroku. Pracodawcy zaś dalej będą obrażali nie tylko polskie kobiety, ale i nasz kraj.

Naucz się dobrze angielskiego!
Iwona Krzysiek przez pierwsze dwa lata pobytu w Anglii pracowała w jednym z oddziałów Argosa. Była menadżerką. O czasie spędzonym w sklepie  jak najszybciej chce zapomnieć.
– Anglicy są co prawda bardzo politycznie poprawni – ocenia. – Ale potrafią zszargać nerwy. Najczęściej mieli mi za złe, że słabo mówię po angielsku (jeszcze z Polski Iwona przywiozła certyfikat proficiency – przyp. red.). Irlandczyk darł się kiedyś na mnie: gdzie ty, k…, uczyłaś się angielskiego?! Innym razem klientka powiedziała mi prosto w oczy – wyp…, skąd przyjechałaś.
Jeszcze gorzej w stosunku do Polki odnosili się inni pracujący w Argosie Anglicy.
– Nie podoba mi się, jak się ubierasz – powiedziała kiedyś jedna z moich menadżerek. – Jak na ciebie patrzę, od razu widzę, że jesteś Polką – wspomina Iwona Krzysiek.
Kobieta odeszła z firmy w grudniu ubiegłego roku. Dziś pracuje w wydawnictwie. Zajmuje się marketingiem publikowanych utworów. Minął nieco ponad miesiąc od kiedy zerwała z Argosem, a złe wspomnienia zdążyły odejść w niepamięć.
– Co pocieszające, zdarzyli się jednak klienci, którzy po wybuchu szału albo niemiłych wyzwiskach potrafili się uspokoić, wracali do sklepu i przepraszali. Nadal jeszcze wierzę w dobre serce Anglików – kwituje z nadzieją Iwona Krzysiek.

Ty moja mała suczko
Z podobną sytuacją spotkała się Anna Grajewska z Warszawy. Do Londynu przyjechała jesienią ubiegłego roku na podyplomowy kurs prawa międzynarodowego. Postanowiła dorobić. Razem z siostrą zaczepiły się we włoskiej kafeterii Capitale przy Bank Stadion w centrum Londynu. Anna zajmowała się parzeniem kawy. Jej siostra była kelnerką. Szybko jednak okazało się, że zakres jej obowiązków nie pokrywa się z umową zawartą z pracodawcą.
– Z kawiarki stałam się nagle sprzątaczką, bez prawa głosu, bez swojego zdania, na każde zawołanie i o każdej porze – wspomina Anna. – Oczywiście w żaden sposób moje dodatkowe obowiązki nie przekładały się na finansową gratyfikację.
Z czasem pojawił się kolejny problem. Grajewska, drobna blondynka, wpadła w oko menadżerowi zarządzającemu kawiarnią. Robert, 45-letni, łysy Anglik najpierw zaczął komplementować kobietę. Potem przy każdej możliwej okazji dotykał ją i ocierał się.
– Wymyślał mi takie zajęcia jak na przykład wycieranie półek na drabinie – mówi Anna. – Wtedy stał i niby asekurując mnie przed upadkiem dotykał, gdzie tylko mógł.
Gdy tylko Anna zdała sobie sprawę, że zachowanie Roberta to nie jest zwykła sympatia, zaczęła go unikać. Nie było to jednak takie łatwe, zwłaszcza w małej kawiarni na jednej zmianie.
– Czara goryczy przelała się, gdy Robert kazał mi zmywać lodówkę – wspomina kobieta. – Była tak duża, że weszłam do niej prawie cała. W pewnej chwili poczułam na swoich pośladkach jego ręce. Położył swoje łapska i powiedział: You’re my little bitch… To było obrzydliwe. Zwymyślałam go wtedy.
Kilka dni później schodząc po schodach w kawiarni Anna złamała nogę. Kostka spuchła błyskawicznie. Mimo próśb menadżer nie pozwolił jej się zwolnić. Do szpitala trafiła dopiero po skończonej pracy, gdy praktycznie nie mogła już ustać na obolałej nodze. Lekarz stwierdził złamanie. Nogę usztywniono. Kobieta trafiła na zwolnienie. Do pracy już nie wróciła. Jej siostra też już tam nie pracuje. Po tym jak nie wypłacono jej należnych pieniędzy, wyjechała z Wielkiej Brytanii. Anna też nie może się doczekać końca swojego kursu i powrotu do kraju. Wie, że może dochodzić swoich praw w sądzie i sprawę zgłosić policji. Nie wierzy jednak w brytyjską sprawiedliwość, a opowiadanie o tym, co przeżyła podczas przesłuchań i sądowych rozpraw to nie jest przeżycie, które chciałaby mieć za sobą. Chce zapomnieć.
Z właścicielem Capitale, panem Sigoli, nie udało nam się porozmawiać. Nie miał czasu na rozmowę z dziennikarzami.

Na czarno i za grosze
Joanna (nie chce podać prawdziwego imienia) mieszka i pracuje niedaleko Birmingham. Do niedawna pracowała w fabryce warzyw i owoców. Nie była zatrudniona legalnie, bo – jak opowiada – nielegalnie działała też agencja pośrednictwa pracy, która załatwiła jej tą posadę.
– Nie otrzymuje się tam żadnych pejslipów. Pieniądze są wypłacane z kieszeni przedstawiciela pośrednika. Dziennie spędza się w pracy po 12 godzin lub nawet dłużej, a „break” jest odliczany od pensji, zresztą tak jak dojazd do pracy. Warunki są tragiczne. Ludzie pracują na chłodni od 50 do 70 godzin tygodniowo, przy czym zarabiają 150 funtów (daje to ok. 2 funtów za godzinę, choć zgodnie z brytyjskim prawem najniższa stawka to 5,35 funta na godzinę – przyp. red.)
Dzięki pomocy rodziny Joannie udało się załatwić inną, lepiej płatną i, co najważniejsze, legalną pracę.
– Uzyskałam „homofis” oraz NIN i mogę żyć spokojnie, ale inni tam zostali, ci którzy mają mniej szczęścia ode mnie – Polacy, Litwini, nawet moja koleżanka, która ze mną przyjechała do Anglii i której w tym momencie nie jestem jeszcze w stanie pomóc, choć chciałabym bardzo – wyjaśnia Joanna.
Sprawą już zainteresowaliśmy policję w Birmingham.
Choć Polacy w Wielkiej Brytanii bardzo często napotykają na niechęć ze strony Brytyjczyków, mają też coraz więcej możliwości obrony swych praw. W ich imieniu gotowe są występować brytyjskie związki zawodowe i organizacje społeczno-polityczne oraz najprzeróżniejsze stowarzyszenia zajmujące się obroną praw obywateli, mniejszości czy też pracowników, np. Citizens Advice Bureau czy Commission for Racial Equality. W każdej chwili obowiązek udzielenia pomocy potrzebującym Polakom, którzy padli ofiarą przestępstw choćby na tle seksualnym lub natknęli się na łamanie praw pracowniczych ma też brytyjska policja oraz pracownicy polskiego korpusu dyplomatycznego na Wyspach. Z przysługujących Polakom praw trzeba korzystać, a gospodarze Wysp pogodzić muszą się z faktem, że mają obowiązek respektować prawa mniejszości, która dzieli z nimi sąsiedztwo. Choć, jak życie pokazuje na co dzień, nie będzie to łatwe.

Piotr Sieńko

Goniec Polski nr. 162 luty 07