Super Express – Kto mógł zabić te maleństwa?

Makabryczne znalezisko: w beczce po kiszonej kapuście odkryto martwe dzieci – czterech chłopców i dziewczynkę.

Super Express z dn. 2003-08-21 (numer 194 )

Autor: Joanna Drosio, Piotr Sieńko, Grażyna Zawadka

Jedna z wersji, którą przyjęła policja, mówi, że ciała pochodzą z nielegalnego gabinetu aborcyjnego. Noworodki zmarły prawdopodobnie od dwóch godzin do 2-3 dni po porodzie. Ich wzrost i waga nie wskazują na to, aby pochodziły od jednej matki. Mają od 1,2 kg do 2 kg wagi, co oznacza, że urodziły się w 7-8 miesiącu ciąży.

W gospodarstwie, w którym odkryto zwłoki maleństw, mieszkają: Andrzej K. (44 lata) z żoną Jolantą (38), ich dzieci (dwie dziewczynki i dwóch chłopców) oraz ich babcia. Ale Jolanta K. zniknęła tydzień temu. To na nią pada dziś główne podejrzenie. Czy brała udział w przedwczesnych porodach i mordowaniu dzieci? Czy zajmowała się ukrywaniem zwłok?

Córki znalazły

11-letnia Monika i 14-letnia Justyna razem z babcią sprzątały piwnicę. Gdy otworzyły beczkę, w której zwykle była kapusta, poczuły uderzający odór. Babcia kazała im ją opróżnić, więc wyniosły ją na pole za domem.

W plastikowych workach, które leżały na dnie beczki, zobaczyły ciała martwych noworodków.

Po kilkunastu minutach na miejscu był już ojciec dzieci i policja.

– Fetor był straszny, widok wprost koszmarny – mówi policjant, który był na miejscu.

Synowie oskarżają

–  To matka chciała wrobić ojca – mówi chłodno 18-letni Marcin, najstarszy z czworga rodzeństwa. – Ciągle się kłócili, pewnie chciała, aby poszedł do więzienia, a ona zostałaby sama z pieniędzmi i sklepem.

– Na pewno miała coś wspólnego z tymi martwymi dziećmi – dodaje jego brat, Daniel.

O matce mówią: Nie była co prawda narkomanką ani alkoholiczką, ale miała coś nie tak pod sufitem.

Jolanta K. zaniedbywała dzieci. Do ruiny doprowadziła prowadzony przez siebie sklep. Narobiła 100 tys. zł długu, dlatego rodzina musiała się wynieść z Lublina. Państwo K. z dziećmi zamieszkali na wsi w domu wuja.

– Żylibyśmy jak lordy, gdyby ona była inna – mówi Marcin. – Pieniądze przeciekały jej przez palce. Nie wydawała na siebie, nie wiemy, co z nimi robiła. Znikała na całe dnie, mówiła, że pracuje, ale nigdy nie przynosiła pieniędzy. Gdybyśmy na nią liczyli, pomarlibyśmy z głodu.

Chłopcy od dawna pracują. Prowadzą sklepik w pobliskiej miejscowości. – Od 6 do 22 każdego dnia na nogach – opowiada 16-latek. – Matki nie można było tam zostawić. Znikał towar. A kiedyś sfałszowała umowę za czynsz.

Jak dorwę to…

Miedzy małżonkami też nie układało się dobrze. – Ojciec namawiał nas, żebyśmy z nią porozmawiali, ale mów do ściany – opowiada Marcin.

Dzieci nieźle radziły sobie bez matki. Dom lśnił czystością, chłopcy ciężko pracowali i dobrze się uczyli. Jolanta K. to zaniedbana, średniego wzrostu brunetka przy tuszy. Niczym się nie interesuje, czasami tylko ogląda telenowele. Nikt nie wie, gdzie się teraz podziewa.

– Jeśli to ona, jak ją dorwę, to stłukę. Jak my się teraz ludziom pokażemy. Jak teraz żyć? – pyta Marcin.

– Co do matki czujecie?

– Nienawiść – odpowiadają zgodnie.

Wstrząs

Śledztwo w sprawie zabójstwa noworodków prowadzi policja pod nadzorem prokuratora oraz lekarz medycyny sądowej. Dziewczynki, które odkryły szczątki, wziął pod opiekę psycholog.

– Coś potwornego. Nie mogę uwierzyć… – proboszcz miejscowej parafii jest wstrząśnięty makabryczną zbrodnią. – W zeszłym roku latem podrzucono mi pod drzwi kościoła martwego noworodka, żeby go pochować – wspomina. – Sprawę badała prokuratura, ale nie ustaliła, kto to dziecko wtedy podrzucił – dodaje.

Szukają kobiety

Policja poszukuje Jolanty K. Jej mąż, do zamknięcia tego numeru gazety, był przesłuchiwany.

– Wszystko wskazuje na to, że z tą makabryczną sprawą nie ma nic wspólnego – powiedział nam policjant, który bierze udział w dochodzeniu. – Nie ma potrzeby, by go zatrzymywać.

– Gdyby jeszcze tatę zabrali, byłby koniec. Zostalibyśmy zupełnie sami – mówi 16-letni Daniel.

Kwiecień 2003, Łódź: beczki, które wstrząsnęły Polską

Pod koniec kwietnia tego roku, w łódzkiej kamienicy przy ul. Radwańskiej, w plastikowych beczkach znaleziono zwłoki czwórki dzieci – pięcioletnich bliźniąt (chłopców) i noworodków – chłopczyka i dziewczynki. Zarzut dokonania czterech zabójstw i usiłowania piątego postawiono rodzicom: 29-letniemu Krzysztofowi N. i jego o rok starszej żonie, Jadwidze. Kobieta podczas zatrzymania była w szóstym miesiącu ciąży. W czerwcu, za kratami aresztu dla kobiet w Grudziądzu, przyszła na świat jej córka. W 1999 r. Krzysztof N. wraz z żoną podjął decyzję o popełnieniu samobójstwa i pozbawieniu życia dwójki dzieci: wtedy 7-letniej Moniki i 5-letniego Adama.

Krzysztof N. miał na sumieniu znęcanie się nad synem i został skazany za to na dwa lata więzienia w zawieszeniu. Twierdzi, że jeden z bliźniaków był chory i sam zmarł. On zaś bał się, że zostanie oskarżony o zabicie syna. Ze strachu zarządził więc zbiorowe trucie się. Rodzina zażyła relanium, ale dawka okazała się zbyt mała, wszyscy przeżyli. Jednak drugiego chłopca-bliźniaka utopili w wannie. Kolejne noworodki zabijali. Tylko 11-letniej Monice darowali życie. Dziewczynka jest teraz w rodzinie zastępczej. We wrześniu łódzki sąd postanowi, czy jej rodzicom zostaną odebrane prawa do opieki nad dziewczynką. MM