Super Express – Chwała Specnazom, śmierć terrorystom

Najlepszy polski antyterrorysta, nasz najlepszy towar eksportowy. Szkoli siły specjalne w USA i w Rosji. Nagradzany, odznaczany za granicą, w kraju nie dostrzegany.

Super Express z dn. 2003-10-03 (numer 231 ) 
Wydanie:
Wkładka: Weekend
Strona: 12 ( inne )
Tytuł: Chwała SPECNAZOM, śmierć terrorystom
Autor: Piotr Sieńko

W ub. środę Marcin Kossek wsiadł w samolot do Moskwy, gdzie rosyjscy wojskowi przypięli mu do klapy medal weteranów służb specjalnych – za pomoc w walce z terroryzmem. Żaden cudzoziemiec nie dostąpił takiego zaszczytu.
Kilka godzin po tym, jak w teatrze na Dubrowce czeczeńscy terroryści wzięli kilkuset zakładników, do Marcina Kosska (32 lata) zadzwonił oficer rosyjskich służb specjalnych.
– Zdrastwuj, Marcin, chwała specnazom, smiert terrorystam – powitał. – Potrzebujemy twojej pomocy.
Kossek nie mógł polecieć. Był właśnie na Bliskim Wschodzie. Na lotnisku Szeremietiewo wylądował dopiero w sobotę 26 października 2002, tuż po szturmie antyterrorystów na teatr.
Dwa dni później byli już razem na ćwiczeniach. – Tam nie ma odpoczynku – mówi.

Za szkolenie rosyjskich komandosów dostał wtedy medal z białego złota i legitymację doradcy ds. rosyjskich antyterrorystycznych sił specjalnych. Zaczynał jako szeregowy antyterrorysta na Okęciu. Znajomi zaprosili go do Zurychu na turniej strzelecki – z okazji Święta Glocka, najlepszego na świecie pistoletu. Skromny aspirant zachwycił wszystkich.
– Błyskawicznie wymieniał magazynek, strzelał w ruchu i z daleka – opowiada szwajcarski antyterrorysta. – A pocisk zawsze lądował w celu.
I posypały się oferty.
– Zaproponowano mi szkolenie ochrony osobistej szefów Gazpromu. Zrezygnowałem z pracy w policji – wspomina Kossek.
Fama poszła w świat. Do drzwi niespełna 30-letniego Marcina pukać zaczęli przedstawiciele służb specjalnych Rosji, Białorusi, Australii, krajów Beneluksu, Skandynawii, nadbałtyckich, a nawet Azji. Chcieli, by ich szkolił.
– Marcina polecili mi koledzy. To, jak włada bronią, to sztuka. Świetnie zna też techniki pracy antyterrorystów z całego świata. To cenne doświadczenia, pozwalają nam doskonalić umiejętności – mówi płk Sergiej Iwanowicz Lisjuk z rosyjskich jednostek specjalnych Witiazia, były dowódca oddziałów Wympioł, specjalizujących się w walce na obiektach nuklearnych.

Marzec tego roku. Pustynia Mohave pod Los Angeles. Konsultacje dla instruktorów kalifornijskich jednostek antyterrorystycznych SWAT. Amerykańscy szkoleniowcy z otwartymi ustami słuchają Kosska. Ten stoi w kombinezonie z naszywką rosyjskiej Alfy na ramieniu.
– Ale byli wkurzeni! Tylko że ja zawsze tak robię. U Rosjan wchodzę na strzelnicę w koszulce nowojorskiej policji. Też dostają szewskiej pasji – opowiada antyterrorysta. – Pokazuję, że jestem ponad to, nie przynależę do żadnej formacji. Jestem tylko po to, by ich czegoś nauczyć.
Prócz kalifornijskiego SWAT szkolił nowojorską policję i kilka innych amerykańskich jednostek.
Podczas treningu z polskim Wydziałem Ochrony Specjalnej Żandarmerii Wojskowej ochraniającym m.in. szefa MON, zaszokował wszystkich.
– Kazał strzelać żandarmom do terrorysty-tarczy chowającego się za jego plecami – opowiada oficer MON. – Trzęsły im się ręce, ale strzelali. Celnie.
Kossek szkolił też ochronę Billa Gatesa, szefa Microsoftu. Uczył Australijczyków z jednostek specjalnych SASR. Przed wizytą w Polsce jednego z najważniejszych polityków bliskowschodnich służby specjalne jego kraju zadzwoniły właśnie do Kosska, zamiast do rządowych specjalistów. Prosiły o konsultacje w sprawie bezpieczeństwa gościa.
Niedawno Marcin otrzymał propozycję współpracy z ludźmi z ochrony osobistej Abramowicza, rosyjskiego miliardera, świeżo upieczonego właściciela piłkarskiego klubu Chelsea.

Styczeń 2003 r. Rosyjskie oddziały antyterrorystyczne Alfa trenują przeszukiwanie budynków.
Grupa szturmowa ustawia się tzw. wężem (jeden za drugim) przed wejściem. Kop w drzwi, leci granat…
– Raz, dwa, tri… Strielaaaj!
Szturmowcy wbiegają do środka.
– Awariju! – krzyczy jeden i kuca przeładowując zablokowaną broń.
– Pomagljajiu! – nie przerywając strzelania zasłania go kolega.
– Granaty, amunicja – używa się tylko ostrych pocisków, także w ćwiczeniach odbijania zakładników z autobusów lub pociągów. U nas nie ma takich szkoleń – tłumaczy Kossek.

W zajęciach asystują tajniacy z KGB. – Pilnują, bym nie rozmawiał z żołnierzami o sprawach nie związanych z treningiem. I dobrze. Mam ich szkolić, nie szpiegować – mówi.
Gdy przejeżdża do moskiewskiej jednostki Witiazia, w bazie wywieszana jest polska flaga. Z jego treningów Rosjanie przygotowali ponadgodzinną kasetę instruktażową przeznaczoną na użytek wewnętrzny KGB i innych służb specjalnych Federacji Rosyjskiej. Przygotowywany jest też system szkolenia strzeleckiego nazwany Kossek-Witiaz (K-W).

Z doświadczeń Polaka nie korzystają tylko rodacy. Dlaczego?
– Chyba nie są zainteresowani – Kossek wzrusza ramionami.
Dwa lata temu zabrał na szkolenia do Rosji kolegę z warszawskiego wydziału AT. Trwały zajęcia, kiedy przyszła wiadomość, że trzeba „zdjąć” czeczeńskich terrorystów ukrywających się pod Moskwą.
Kossek: Rosjanie chcieli, żebyśmy pojechali z nimi na robotę. Ale nam nie wolno uczestniczyć w prawdziwych akcjach.

Styczeń 2002 r. Szkolenia grup Ałmazu i Alfy. Chłopaki uczą się przeczesywać budynki. „Wąż” z tarczą przeciwodłamkową na czele idzie za szybko. Nagle w drzwiach niesprawdzonego jeszcze pomieszczenia pojawia się lufa kałasznikowa. Ogień idzie prosto w tarczę.
– Wkurzyli mnie. Musiałem ostudzić ich zapał. Zobaczyli, co może ich spotkać i dalej szli już w odpowiednim tempie – tłumaczy Kossek. Naszą rozmowę przerywa telefon. Dzwoni oficer australijskiego SASR-u: Amerykanie chcą, żebyś do nich znów przyjechał.
– Jestem zawalony robotą – odpowiada Kossek. – Powiedz im, że będę w Los Angeles w styczniu, zgodnie z umową.
Od trzech lat Kossek jest szefem ochrony rodziny Gudzowatych. Dzieli czas między szkolenia antyterrorystów i pracę dla Bartimpeksu.
– Mam z szefem męską umowę. Jest wyrozumiały i nie ma nic przeciwko moim wyjazdom – mówi.
– Musi się rozwijać. Bez tych wyjazdów byłby jak ryba bez wody – przyznaje Aleksander Gudzowaty. Kossek z siłami specjalnymi pracuje podczas urlopów. Nie bierze za nie pieniędzy. Ci, którzy go zapraszają, pokrywają tylko koszty przelotów i pobytu.
– Mam dobrą pracę i z czego żyć – Kossek robi poważną minę. – A szkolenia pozwalają mi na stały kontakt z tym, co kocham – w AT chodzi o ratowanie ludzi. Ja sam też się przy tym uczę. I mam satysfakcję, jak słyszę, że któraś z grup udanie zakończy akcję, odbije zakładników, gdy wszyscy cało wrócą z akcji.

Nie zawsze tak jest. – W styczniu zginął Wania z Witiazia. Widzieliśmy się 24 grudnia na święcie sił specjalnych – opowiada Kossek. – Cieszył się. Właśnie urodził mu się syn. 11 stycznia wyjechał na operacje bojowe do Czeczenii. – Podchodzili pod budynek, dostał z granatnika. Sześciu innych chłopaków było w stanie krytycznym. On zginął na miejscu. Chwała specnazom, smiert terrorystom – kończy opowieść.